Wszyscy dobrze wiedzą, że naprawdę ważnym organem Unii to jest Komisja Europejska, a ta nie pochodzi z naszego wyboru i nie mamy na nią żadnego wpływu. Powszechnie uważa się, że poseł Europarlamentu to człowiek, który zarabia dużo pieniędzy, a jedynym jego zajęciem w Brukseli jest lobbing w Komisji Europejskiej na rzecz biznesu i wielkich korporacji, który pozwala im jeszcze więcej zarabiać. To dlatego się tymi wyborami nie interesujemy. Dla nas, dla naszego życia tu w kraju, ten, kto zarabia w Brukseli ciężkie pieniądze, nie ma prawie żadnego znaczenia.
Patrząc w ten sposób na wybory do UE, każda z partii stara się sama siebie najlepiej zaprezentować, licząc, że dobry wynik w maju przełoży się na dobry wynik na jesieni. Takim najbardziej prestiżowym miejscem spośród 13 okręgów wyborczych jest dla wszystkich oczywiście Warszawa. Przyjrzyjmy się więc temu, na co stać wszystkie partie, przyglądając się „najlepszym z najlepszych”, jakich wystawiły one w stolicy.
Włodzimierz Cimoszewicz – człowiek z Puszczy Białowieskiej
Były kandydat na prezydenta w 1991 roku, potem premier za rządów SLD-PSL, przez większość zapamiętany za słowa o tym, że ofiary powodzi tysiąclecia powinny się były ubezpieczyć i są sobie same winne. Pamiętany jest także za to, że już w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2010 roku poparł Bronisława Komorowskiego, za co został wyrzucony z SLD.
W tym roku było o nim głośno dwa razy. Pierwszy raz, gdy w prasie pojawiła się informacja, że po dwudziestu latach wynajmu leśniczówki od Lasów Państwowych oddał ją zagrzybioną: drzwi i okna pozbawił framug, a gniazdka elektryczne powyrywał ze ścian. Dosłownie kilka dni temu mogliśmy przeczytać, że potrącił samochodem jakąś kobietę, która przechodziła przez przejście dla pieszych.
Z jego nazwiskiem wiąże się pewien fenomen, który od lat pielęgnują media. Nie bardzo wiadomo, na czym on polega, bo trudno przypisać mu jakieś dokonania, albo przypomnieć sobie, by powiedział coś mądrego. Gdy popierał Komorowskiego przeciw Napieralskiemu, w czasie gdy zdawało się, że SLD podejmuje znów próbę, by być lewicą, tłumaczył to tym, że nie ma on szans, a trzeba powstrzymać Kaczyńskiego.
Jacek Saryusz-Wolski – obrotowy polityk
Od początku swojej kariery politycznej kojarzyliśmy go z Platformą Obywatelską. Do niedawna zajmował w niej wysokie stanowiska. Podobnie jak Cimoszewicz przypisuje sobie zasługę, że wprowadził nas do Unii Europejskiej. Jest etatowym posłem wszystkich dotychczasowych kadencji Parlamentu Europejskiego.
Jak każdy neofita, jest teraz głównym krytykiem Donalda Tuska, o którym na antenie TVP-Info, gdy ten poparł wprowadzenie wobec Polski unijnej procedury art. 7, powiedział – „co za szmata”. A dokładniej to nie tyle, że tak powiedział wprost na antenie, ale powiedział, że tak wtedy o Tusku pomyślał. Takich osób jak Saryusz-Wolski jest w naszej polityce oczywiście więcej.
Robert Biedroń – dużo obiecuje, nic nie realizuje
W 2011 roku miał ponownie startować z listy SLD do Sejmu, ale kupił go Palikot, oferując mu jedynkę w Gdyni, a SLD jedynki mu nie oferowało. I to była dobra decyzja, bo tym razem do Sejmu się dostał. Po jednej kadencji w 2014 roku, gdy stał się już szerzej znany opinii publicznej, będąc pierwszym gejem RP, w wyborach samorządowych wystartował znów na Pomorzu i tym razem został prezydentem Słupska.
Co prawda w czasie swojej prezydentury nie zrealizował żadnej z obietnic wyborczych, ale polubiły go opozycyjne media, które co jakiś czas pytały – co zrobi Biedroń? Jakby to kogoś obchodziło. Czy może wystartuje na prezydenta Polski, czy może założy partię?
W PE chce walczyć o wspólny paszport dla wszystkich Europejczyków, czym można zaszachować Amerykanów, którzy ciągle swojemu sojusznikowi nie chcą znieść wiz, a polski paszport traktują jak „paszport Polsatu”. Odnawialne źródła energii i zwalczanie górnictwa, oraz o wspólny europejski program walki z rakiem.
Stanisław Tyszka – szara eminencja
Liberał z krwi i kości. Zaczynał swoja karierę polityczną w „Polsce Razem” Jarosława Gowina. W Sejmie znalazł się z listy Kukiz’15. Jeden z lepiej wykształconych ludzi w tej partii. Zwłaszcza, gdy porównać go z samym Kukizem czy Liroyem Marcem.
Adrian Zandberg – ten, co razem, a nawet osobno
Najbardziej rozpoznawalna twarz partii „Razem”. Ten, który słowu „razem”, czyli osobno, nadał inne, nowe ciekawe znaczenie. Jego przeciwnicy od początku próbowali zrobić z niego komunistę. Trudno go jednak o to posądzić, bo w wielu lewicowych kręgach jego partię określa się wręcz NATO–lewicą. Dosyć głośno było swego czasu o tym jak wyrzucił ze swojej partii człowieka, gdy ten przyznał się, że ma komunistyczne poglądy.
Swoją polityczną karierę zaczynał w Unii Pracy, potem przewodniczył stowarzyszeniu Młodzi Socjaliści, finansowanemu przez niemieckie fundacje. W 2015 roku, przy przychylnym wsparciu Gazety Wyborczej, dopiero co powstała partia, przekroczyła w wyborach próg finansowania dla partii politycznych. Na prawicy mają go za komunistę, na lewicy za liberała reprezentującego interesy młodej klasy średniej z wielkich miast. Po blisko czterech latach od ostatnich wyborów jego partia balansuje na granicy błędu statystycznego.
Zandberg przypomniał sobie o proletariacie i jego problemach, i nawet 1 Maja uczcił Święto Pracy w Łodzi. Gdy w oczy zajrzało widmo końca finansowania z budżetu, nawet „komunistyczne złogi”, czyli ludzie, o których tak kiedyś mówił, przestali mu przeszkadzać. Zandberg polubił proletariat.
Czy 26 maja proletariat polubi Zandberga? W programie ma nawet sensowne rzeczy, jak choćby wspólna europejska płaca minimalna. Problem czy jest w tym wiarygodny?
Krzysztof Bosak
Konfederacja jest tyglem narodowców, eurosceptyków, ortodoksyjnych wolnorynkowców, przeciwników jakichkolwiek regulacji gospodarczych, radykalnych przeciwników aborcji, a także antysystemowców takich jak raper Piotr Liroy-Marzec.
1 maja Konfederacja zorganizowała w Warszawie, w rocznicę wejścia Polski w skład Unii Europejskiej, antyunijną demonstrację, na której wznoszono hasła: „raz sierpem, raz młotem, unijną hołotę” czy „precz z Unią Europejską”.
Wydawałoby się, że przy takich hasłach start w wyborach do PE jest jakimś ich zaprzeczeniem. No chyba że chodzi o to, że Bosak i inni kandydaci z tego komitetu to takie współczesne Wallenrody, którzy chcą wejść do Unii po to, by ją rozwalić od środka? Problem w tym, że ich zwolennicy to w większości elektorat o poglądach antyunijnych i na Bosaka wielu z nich nie zagłosuje, bo na te wybory po prostu nie pójdzie. Bosak do Parlamentu UE chce się dostać, by powstrzymać dalszą głębszą integrację Unii Europejskiej.
No taki mamy wybór.
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.