Wiele różnych podmiotów albo do wyborów nie zostało dopuszczonych, albo wybory, jako nie w pełni „demokratyczne” zbojkotowało, będąc przeciwnymi jakimkolwiek rozmowom z „komunistami”. Do dziś oceny tamtych zdarzeń, które zapoczątkował najpierw „okrągły stół”, a następnie przegrane przez PZPR 4 czerwca 1989 roku wybory parlamentarne, budzą spory.
Rządzący dziś Polską establishment chce w nich widzieć święto wolności. Taką wymowę nadają im też wszystkie mainstreamowe media. Establishment podzielony miedzy dwie największe partie, Platformę Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość, choć osobno, to jednak świętuje to samo. To przecież dzięki temu stali się elitą. Taki choćby Władysław Frasyniuk, w czasach pierwszej Solidarności, był jedynie kierowcą autobusu i związkowcem. Po 4 czerwca 1989 r. stał się biznesmanem. Obecnie jest jednym z bogatszych ludzi we Wrocławiu. A takich awansów w tzw. demokratycznej opozycji było wiele w Polsce, którą razem z poprzednią władzą wymyślili sobie przy okrągłym stole i w Magdalence, gdzie ta Polską się podzielili.
Wybory z 4 czerwca rzeczywiście były początkiem głębokich przemian społecznych, ustrojowych i gospodarczych, na których jedni wygrali, a inni stracili. Tych drugich było znacznie więcej. Władzę i ówczesną opozycję najpierw zdziwiła niska frekwencja, zwłaszcza jeśli trzymać się oficjalnego dziś dyskursu, że było to głosowanie, w którym Polacy mieli zdecydować o „odzyskaniu” przez Polskę niepodległości i wolności. W skrajnych przypadkach, w retoryce niektórych polityków czy „historyków” IPN, mieliśmy tę wolność odzyskać po 6 latach okupacji niemieckiej i 44 latach sowieckiej.
To wszystko znane fakty. Jednak mało kto pamięta program wyborczy Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie, dzięki któremu 4 czerwca ci wszyscy ludzie weszli w skład nowej elity. Otóż w programie tym poza ogólnikami o demokracji, prawach obywatelskich i państwie prawa, niepodległości i suwerenności, znalazło się też kilka deklaracji, które nie zapowiadały jeszcze tak wprost tego co z naszym krajem zamierzają zrobić po zwycięstwie, którego się nie spodziewali zresztą. Na przykład: „Uważamy za konieczne i możliwe podjęcie w Sejmie pilnych kroków celem poprawy położenia najbiedniejszych i najsłabszych społecznie rodzin”. Co prawda już wspomina się o równym traktowaniu różnych form własności, ale i zaraz zaznacza, że „można i trzeba zahamować degradację cywilizacyjną naszego kraju, rozpad majątku narodowego, proces biednienia większości ludzi pracy”. I choć już mowa o wprowadzeniu wilczych praw rynku do gospodarki – „Kryterium oceny przedsiębiorstw musi być tylko przynoszony zysk” – to dodano do tego – „pożytek dla społeczeństwa”. Gdy w programie jest mowa o stosunkach własności to też nie jest to takie jeszcze jednoznaczne – „Tworzyć należy podstawy prawne prywatyzacji, lub rzeczywistego uspołecznienia”. Spójnik „lub” i to co po nim, po wyborach wrzucono do śmietnika i postawiono jedynie na prywatyzację.
To właśnie dlatego używam cudzysłowu i piszę o tzw. „demokratycznej” opozycji, bo ani nie była to rzeczywista opozycja (uwłaszczali się przecież potem na naszym wspólnym majątku po równo z partyjną nomenklaturą), ani tym bardziej demokratyczna. To wtedy powstał też slogan, według którego budowano nowy polski kapitalizm – pierwszy milion trzeba ukraść!
Są tacy, którzy mogą świętować rocznicę 4 czerwca, bo dzięki tej przemianie ich życie zmieniło się diametralnie na lepsze. Powstała nowa burżuazja. Dla innych, dla większości ludzi żyjących uczciwie z własnej pracy, 4 czerwca to nie rocznica uzyskania wolności, ale rocznica początku ekonomicznego zniewolenia, strachu i niepewności o jutro oraz powszechnej pauperyzacji.
Dla nich to był jedynie początek „kariery” … od robotnika do pucybuta.
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.