Tych „za” (niekiedy nawet entuzjastycznie) faktycznie jest niewielu i są to przede wszystkim funkcjonariusze. Oczywiście, dominują oni w mediach (nieważne, pro-rządowych czy niby-opozycyjnych), bywają aktywni w internecie, wynika to jednak albo z ich obowiązków partyjno-zawodowych, albo z fanatyzmu jednostek, niezdolnych do weryfikacji ideologicznych i/lub narzuconych przesłanek historycznych i współczesnych relacji polsko-ukraińskich.
A przecież jeszcze kilkanaście lat temu, gdy intensyfikowaliśmy nasze akcje kresowe – całkiem częste bywały dialogi w stylu „no macie rację, ale oni nie mają innych tradycji... A zresztą inaczej Ruskie ich zjedzo i przydo do nas…!”. Dziś poza telewizjami, gazetami i wiecami głównych partii – stanowisko takie niemal zanikło albo przynajmniej jest w zupełnym odwrocie.
Bywali też „dobrzy Niemcy”…
Chodzi o oswajanie dzisiejszej Ukrainy poprzez archetyp tak zwanego „normalnego Ukraińca”. I nie, rzecz nie w o oswajaniu samych Ukraińców jako ludzi – to byłoby jak najbardziej właściwe, stanowiąc naturalną samoobronę organizmu narodowego przed niekontrolowanym wybuchem szowinizmu i konfliktów międzyetnicznych, które zdarzyć się mogą wszak wszędzie, nie powinny więc dziwić i wśród dzisiejszych Polaków, po prostu nieprzyzwyczajonych, że między nimi żyją i mieszkają ludzie innych narodowości, języka czy obyczajów.
To, że uczymy się być (znowu?) razem to przecież nie tylko wymóg teraźniejszości, ale także wspomnienie historyczne, z epok, w której to monoetniczność Rzeczypospolitej była całkowicie niewyobrażalna. Potencjalnym problemem staje się patrzenie na dzisiejsze, chore państwo i zdegenerowaną politykę ukraińską właśnie przez pryzmat tych sympatycznych ukraińskich kelnerek czy chłopaków z budowy, z którymi można równo się napić po zabawne przeboje.
Środowiska wyczulone na problem ukraińskiego nazizmu od zawsze nawoływały do rozdzielania tych dwóch kwestii i nieprzenoszenia oczywistej w warunkach polskich walki z banderyzmem na stosunek do zwykłych ludzi stamtąd, którzy przecież też są jego potencjalnymi ofiarami. Błędem, a właściwie szkodnictwem jest jednak również mechanizm przeciwny – oswajania zła panującego dziś na Ukrainie tylko dlatego, że są „dobrzy Ukraińcy”. Bez obrazy, ale dobrzy Niemcy też bywali…
Polityka to nie savoir-vivre
Tego jednak, oczywiście, nikt młodym Polakom nie tłumaczy – bo i po co?
Naiwnie wierzą więc w wizje typu "jak my będziemy fajni dla Ukraińców u nas, to potem dla nas będą fajni na Zachodzie". Cóż, weryfikacja tego poglądu, gdy w końcu uda im się wyjechać – będzie zapewne raczej bolesna, nie podważając wprawdzie umilającej życie zasady „traktuj bliźnich tak, jak sam chciałbyś być traktowany”, ale także ucząc równie obowiązującej prawdy – że całe narody i państwa traktują inne narody i państwa dokładnie przeciwnie do traktowania, którego wymagają dla siebie.
Stąd teksty "to tylko ludzie, jak my…, żyjmy i dajmy żyć…" itp., acz miłe, sympatyczne, a nawet prawdziwe – stają się groźne, gdy służą wyciąganiu wniosków niby-politycznych, a realnie propagandowych, niemal podprogowych, w typie, że skoro tak, „skoro są tacy fajni - to fajne jest też na pewno państwo tych normalsów!”. A przecież z innych źródeł, z prostej obserwacji – wiemy doskonale, że TAK NIE JEST. Dzisiejsza Ukraina zdecydowanie NIE JEST „FAJNA”.
Przeciwnie, stanowi zagrożenie dla swoich sąsiadów (na czele z Polską), dla Europy – a także, może przede wszystkim dla własnych obywateli, dla tych tak łatwo akceptowalnych normalnych Ukraińców, którym po pierwsze nie daje godnie żyć, a po drugie co chwilę próbuje zamienić w bandytów podpalających swoich sąsiadów.
Polski elementarz
To wszystko jest zresztą elementarzem relacji międzynarodowych, sęk w tym, że Polaków takich właśnie pierwszych czytanek znów trzeba uczyć.
Niestety, ale strasznie nas przerasta wychodzenie z monoetniczności, na który to proces nikt nas przecież nie przygotował, zgodnie z inną polską tradycją, że zmiany trzeba robić albo bardzo szybko, albo bardzo wolno – ale jeśli się o nich nie mówi, to i tak nikt na nie zwróci uwagi lub nawet nie będzie w nie wierzył. Dlatego właśnie polskie reakcje bywają tak cholernie infantylne – co może byłoby nawet urocze, gdyby nie fakt, że urok to także nie jest kategoria polityczna, zaś naiwność pozostaje nią o tyle, o ile inni potrafią ją wykorzystywać.
W przypadku relacji polsko-ukraińskich zaś wykorzystania okazywanej naiwności – i to przeciwko obu naszym nacjom – możemy przecież być zupełnie pewni. To w końcu też pewna… tradycja.
Konrad Rękas, polski publicysta
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.