Nie wiem, jak u Państwu, ale we mnie nasza prowincjonalna ekscytacja wycieczką Dudy i Błaszczaka do Ameryki wywołuje odruch wymiotny. Ekscytacja ta, oczywiście, nie jest w najmniejszym stopniu podzielana przez amerykańskich dziennikarzy, którzy w swej masie wizytę głowy polskiego państwa uznają za wydarzenie zbyt błahe nawet na to, żeby stać się pretekstem do dowalenia Trumpowi – co jest wszak ulubionym zajęciem mainstreamowych mediów. A te nieliczne, które w ogóle ją odnotowują, robią to w sposób zgoła nam nieschlebiający.
CNN nie ukrywa rozbawienia chłopięcym zamiłowaniem Trumpa do dużych żołnierzyków.
Newsa o przywitaniu Dudy przez Trumpa CNN ilustruje krótkim materiałem o samolotach, które Błaszczak z taką dumą kupuje:
Myśliwiec F-35 jest nazwany najdroższą bronią w historii. Jego całkowity koszt może wynieść 400 miliardów dolarów. Myśliwiec wywołał krytykę z powodu problemów z oprogramowaniem, silnikiem i systemem uzbrojenia. Po tym, jak jeden z F-35 rozbił się w południowej Karolinie, armia czasowo uziemiła swoją flotę tych myśliwców. Lockheed Martin spędził więcej niż dwie dekady na rozwijaniu i testowaniu F-35.
„Foreign Policy”, prestiżowy magazyn poświęcony kwestiom międzynarodowym, oficjalną wizytę Dudy w Stanach określił mianem „Ego Trip”. To idiom oznaczający dokładnie „podróż ego”, czyli schlebianie próżności.
„Gdy prezydent USA Donald Trump wybrał Arabię Saudyjską jako miejsce swojej pierwszej podróży zagranicznej, monarchia obsypała go 83 prezentami, w tym obrazem z jego wizerunkiem. Japoński premier Shinzo Abe dał prezydentowi Stanów Zjednoczonych kij golfowy o wartości 3 755 USD i, według Trumpa, nominował go do Pokojowej Nagrody Nobla. Ale chyba najzręczniejszym masażystą Trumpowego ego okazał się polski prezydent Andrzej Duda, który przekonywał prezydenta USA do umieszczenia w Polsce amerykańskiej bazy wojskowej, obiecując nazwać ją „Fort Trump”. A przecież nie ma nic, co sprawia Trumpowi więcej przyjemności, niż jego nazwisko na różnych rzeczach”.
I na tym krytyka się nie kończy. Autorka tekstu, Melissa Hooper zwraca uwagę, iż decyzja Trumpa o wysłaniu nowych żołnierzy do Polski jest wątpliwa także z punktu widzenia praw człowieka – ponieważ „w istocie rzeczy nagradza rząd, który lekceważy ideały przyświecające zarówno Stanom Zjednoczonym, jak i Unii Europejskiej”.
I jeszcze jeden merytoryczny głos na temat obiecanego daru Waszyngtonu dla Warszawy w postaci 1000 żołnierzy. A w zasadzie nie tyle żołnierzy, co mechaników, kucharzy i kierowców – bo, jak donosi „Washington Times”, który jako pierwszy dotarł do wspólnej deklaracji Dudy i Trumpa, do Polski przyjechać mają nie jednostki bojowe, tylko jednostki wsparcia i logistyki. Nie ma to jak dobry kwatermistrz, ale Putin za bardzo się ich chyba nie przelęknie.
A nawet wręcz przeciwnie – czytamy w analizie prywatnej agencji wywiadowczej Stratfor, zwanej „cieniem USA”.
Twierdzi ona, iż na zwiększoną i bardziej trwałą obecność żołnierzy amerykańskich na terenie Polski, Moskwa odpowie rozbudową swoich własnych sił przy polskiej granicy – najprawdopodobniej poprzez wzmocnienie jednostek na Białorusi.
Żeby nie było wątpliwości: ja nie boję się Rosji, ani jej baz. Ale ci, którzy się boją, może powinni sobie odpowiedzieć: czy tysiąc amerykańskich kucharzy i mechaników w Orzyszu równoważy rosyjską bazę lotniczą w Baranowiczach?
Tak tylko pytam.
Agnieszka Wołk-Łaniewska, polska publicystka, Warszawa
Poglądy autorki mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.