Jak się okazuje, opozycyjni politycy i antyrządowy komentariat nienawidzi PiSu bardziej niż kocha Amerykę – dzięki czemu polska opinia publiczna wreszcie miała okazję usłyszeć kilka sensownych zdań na temat absurdalnych wydatków na zbrojenia i żenującego łaszenia się do Nowego Wielkiego Brata.
Z rozkoszą zrekapituluję.
Usłyszeliśmy, że – po pierwsze – sam samolot F-35 jest nieprzytomnie drogi. Jak drogi dokładnie nie wiadomo, ale za podobny kontyngent Belgia zapłaciła 4 mld euro, czyli ponad 17 miliardów złotych, co jest wydatkiem po prostu absurdalnym.
Powiedziano też, że – to po drugie – zgodnie z analizami NATO, koszt zakupu samolotów to zaledwie 30 procent kosztów ich używania, co oznacza, że za radosną wyprawę Dudy z Błaszczakiem z roku 2019 płacić będziemy tak mniej więcej do połowy XXI wieku i w sumie zapłacimy jakieś 60 dużych baniek. Np. koszt szkolenia pilotów - to 10 mln dolków na głowę, koszt godziny lotu wynosi 40 tys USD, a wg wymogów natowskich na jeden myśliwiec powinno przypadać półtora pilota i każdy pilot powinien latać przez minimum 160 godzin rocznie.
Po czwarte – powiedziano, że jeśli już koniecznie musimy kupować samoloty bojowe, to zamiast bez wazeliny włazić w d...pę Ameryce i futrować koncern Lockheed Martin, lepiej byłoby wejść w kooperację z jakimś europejskim sojusznikiem, wziąć udział w jednym z europejskich programów, gwarantując przy tym rozwój techniczny i kontrakty dla polskiego przemysłu zbrojeniowego. Który – powiedziano również – zostanie przez ten zakup zarżnięty, bo nie tylko nic nie będzie miał przy nim do roboty, ale też straci tę robotę, którą ma dotychczas, przy serwisowaniu Migów i Suwów.
Znaleźli się nawet odważni – to po piąte – którzy stwierdzili, że być może zakup ten w ogóle nie jest niezbędny i zamiast przygotowywać się do wojny, której nie będzie, Polska powinna wydać te miliardy na rzeczy potrzebne. Szczególne uradowała mnie wypowiedź Marka Borowskiego, którą z przyjemnością zacytuję w całości: „Cały czas zbytnio nadmuchiwany jest ten balon zagrożenia rosyjskiego. Stać nas na takie wydatki, ale to wszystko odbywa się kosztem zdrowia, edukacji, czyli krótko mówiąc kosztem jakości życia Polaków. Rząd pakuje miliardy w zakup nowoczesnego uzbrojenia, a zagrożeń nie ma”.
To wszystko to – przyznacie – kwestie, których nie słyszymy w Polsce na co dzień.
Chwała Prezydentowi Dudzie, iż machając do amerykańskich myśliwców wywołał taki przypływ szczerości w polskiej klasie politycznej i komentatorskiej.
Tym niemniej kilka rzeczy nie zostało powiedzianych. Pozwólcie, że uzupełnię.
Jak wyjaśnił wiceadmirał Mathias Winter, szef programu projektowania i produkcji F-35 – nie ma strachu, bo nie należą one do kategorii 1A, czyli bezpośredniego zagrożenia utratą życia lub maszyny. A poza tym Pentagon spodziewa się, że 9 z tych problemów zostanie zdegradowanych do kategorii 2, zanim decyzja o masowej produkcji zostanie podjęta, a z pozostałych 8 planuje się rozwiązać 6. 2 zostaną uznane za „dopuszczalne ryzyko”, albowiem prawdopodobieństwo ich wystąpienia jest „ekstremalnie niskie”.
Po kolei.
Po drugie: piloci nie widzą w nocy. Podczas bezgwiezdnych nocy na wyświetlaczu hełmu pojawia się zielona poświata, która oślepia pilota, co uniemożliwia mu zobaczenie pokładu lotniskowca. Można ją przygasić, ale wtedy odczytanie wyświetlacza staje się bardzo trudne. Pentagon rozwiązał problem, pozwalając w nocy latać na F-35 tylko najbardziej doświadczonym pilotom, którzy mają na swoim koncie ponad 50 nocnych lądowań na lotniskowcu – co jest wszakże rozwiązaniem niekoniecznie satysfakcjonującym z polskiego punktu widzenia.
Dodatkowo ostatnie testy wykazały, że podczas szczególnie ciemnych nocy na wyświetlaczu noktowizora pojawiają się zygzaki i prążki, które skutecznie zasłaniają widok. „Podczas testowania na lądzie w warunkach zachmurzonego światła gwiezdnego, piloci nie byli w stanie w żadnym momencie wygenerować wiarygodnego obrazu horyzontu” – informuje dokument. Oba problemy są na najlepszej drodze do rozwiązania – odpowiada optymistycznie Pentagon. Optymizm może budzić pewne wątpliwości, zważywszy, iż problem z zygzakami na wyświetlaczu został po raz pierwszy odnotowany w listopadzie 2017. Z „zieloną poświatą” producent zmaga się od roku 2012. Hełm do F-35 kosztuje 400 tysięcy dolarów sztuka.
Jak powiedział autorom raportu jeden z techników bazy lotniczej Marines w Beaufort w Południowej Karolinie – systemowi ALIS zdarzało się informować, że oczekiwanie na daną część wymienną wyniesie 2 do 3 lat, co zmusza techników do obchodzenia systemu i zmawiania części tradycyjnymi metodami.
Mało tego: różne aplikacje do zarządzania „zdrowiem” myśliwca pokazują sprzeczne dane co do tego, czy jest on zdolny do lotu – i dzieje się tak od 2012 roku, a problem nie został jeszcze rozwiązany. Co gorsza, przez „dziury” w systemie ALIS, jego dane na temat zużycia poszczególnych części są niewiarygodne: zdarza się, że system nie zauważa, że jakaś część wymaga natychmiastowej wymiany.
Za to – trzeba odnotować – ALIS znakomicie sprawdza się w szpiegowaniu sojuszników. System przekazuje wszystkie dane z wszystkich czynnych myśliwców, zarówno do Pentagonu, jak i do firmy Lockheed Martin, informując je gdzie, kiedy i po co F-35 latają.
Co najmniej dwa z krajów uczestniczących w programie wystosowały do Pentagonu ultimatum, grożąc wycofaniem się z zakupu, jeśli system nie umożliwi im zablokowania przepływu wrażliwych danych wywiadowczych do amerykańskiego departamentu obrony i koncernu zbrojeniowego. Koncern dostał dodatkowy kontrakt na 26 milionów dolków, żeby napisać program, pozwalający niepodległym krajom na chronienie swoich tajemnic przed Amerykanami.
Okazało się, że ostrzeżenie było włączane przez lodowate powietrze, dostające się do wnętrza przez klapę podwozia z przodu samolotu, co powodowało, że akumulator robił się bardzo zimny, co z kolei było przez system ostrzegawczy odczytywane jako zapowiedź awarii. Z kolei pilot lądujący na pokładzie desantowego statku szturmowego Essex w nieekstremalnie upalny dzień – raporty mówią, że temperatura wynosiła 32 stopnie Celsjusza – miał olbrzymie problemy z pionowym posadzeniem maszyny, co ma być wszak jednym z jej największych atutów. Okazało się, że przy takiej temperaturze i nieco większym niż zwykle obciążeniu samolotu, silnik nie był w stanie wygenerować niezbędnego do pionowego lądowania ciągu. „Może to skutkować nieoczekiwanym i niekontrolowanym opadnięciem samolotu, prowadzącym do twardego lądowania, wykatapultowania fotela pilota i utraty maszyny” – czytamy w raporcie.
Po piąte: samolot rozpada się podczas lotu. Może nie na kawałki, ale parcieje na pewno. Na najwyższych pułapach F-35 może latać prędkością naddźwiękową tylko przez krótki czas, zanim pojawi się ryzyko uszkodzenia struktury samolotu i utraty jego „niewidzialności” – wykazały testy.
Podczas testów naddźwiękowych w 2011 roku na odpowiedzialnej za niewykrywalność samolotu powłoce stealth pojawiły się pęcherze. Pentagon uznał, że problem jest marginalny i odpowiedział rozporządzeniem ograniczającym długość lotu z szybkością naddźwiękową. Np. F-35C może latać z szybkością 1,3 macha przy włączonym dopalaczu tylko przez 50 „skumulowanych sekund”, co oznacza że nie może zwolnić na chwilę i przyspieszyć znowu. Musi zrobić co najmniej 3 minuty przerwy, co, zdaniem producenta samolotu, rozwiązuje problem. „Uszkodzenia pojawiły się w warunkach najwyższych ekstremów lotów testowych, których prawdopodobieństwo powtórzenia w scenariuszu operacyjnym jest niskie” – wyjaśnił Greg Ulmer odpowiedzialny za F-35 w koncernie Lockheed Martin. Cytowany przez „Defence News” raport nie do końca zgadza się z tą optymistyczną oceną. „Obserwowanie przez pilotów zegara jest niepraktyczne w scenariuszach istotnych z operacyjnego punktu widzenia” – zauważa bystrze raport, dodając, że niedotrzymanie przez pilotów ograniczeń czasu lotu naddźwiękowego może powodować „degradację powłoki stealth, uszkodzenie anten komunikacji, nawigacji i identyfikacji i/lub znaczące uszkodzenie ogona”. W innych testach odnotowano, że uszkodzenia termiczne naruszyły integralność strukturalną poziomego wewnętrznego ogona i belki ogonowej. W jeszcze innym samolocie wykryto pęknięcia w łożu silnika po 4000 godzin lotu – choć nic nie powinno dziać się przez 8 tysięcy. Ponadto, ze względu na rozległe zbiorniki paliwa i słabą odporność samolotów na uderzenia piorunów, istnieje znaczne ryzyko pożaru.
No i wreszcie – to po szóste – F-35 może stać się narzędziem tortur. W co najmniej dwóch przypadkach gwałtowny wzrost ciśnienia w kabinie spowodował u pilotów ekstremalny uraz ciśnieniowy, objawiający się bólem opisanym jako „rozdzierający”, powodujący natychmiastową dezorientację w trakcie lotu, z efektami odczuwalnymi przez wiele miesięcy. W co najmniej 6 przypadkach lotnicy zgłaszali też niedobór tlenu, co spowodowało nawet czasowe uziemienie F-35 w bazie Luke w Arizonie, gdzie trenują wszyscy amerykańscy i międzynarodowi piloci tego modelu.
To tylko najważniejsze z wad samolotów, które funduje nam prezydent Duda za kilkadziesiąt miliardów złotych. W zamian dostał uścisk dłoni prezesa świata i krzesełko, na którym tym razem mógł usiąść przy okazji podpisywania kolejnego pozbawionego znaczenia porozumienia.
Niech żyje przyjaźń Dudów z Trumpami!
Agnieszka Wołk-Łaniewska, polska publicystka, Warszawa
Poglądy autorki mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.