Chociaż owiana zabawnym patosem wypowiedź, która do nieprzyzwoitości wygląda na kolejną mądrość internetową w niezliczonej ilości publikacji z „inteligentnymi” cytatami (wśród których momentalnie się znalazła), dla samej postaci ma szczególne znaczenie. Przecież Jojen, który odszedł śmiercią bohatera w czwartej serii „Gry o tron”, chociaż czuje się mało istotny, wciąż żyje. Przynajmniej na razie.
Brodaty demiurg, który wydał pierwszą powieść z serii „Pieśń Lodu i Ognia” w 1996 roku i który napisał do tej pory pięć części (oraz prequele), już od ośmiu lat w żaden sposób nie może skończyć szóstej z zaplanowanych siedmiu.
Jednym z powodów braku pośpiechu, oprócz pobocznych i równoległych spraw, Martin sam wymienia zamieszanie, które wywołał w jego głowie serial. Pisarz przyznał, że dodatkowe niedogodności powoduje internet, w którym każdy mądrala może dzielić się swoją bezcenną opinią i dalekowzrocznymi domysłami, co bardzo denerwowało autora, dopóki nie obiecał sobie, że nie będzie czytać stron fanpage - zwraca uwagę portal rg.ru.
Jednym słowem, serial „Gra o tron”, nazwany jak pierwsza powieść cyklu i wyemitowany w 2011 roku (w dalszej części tekstu ta nazwa będzie dotyczyć wyłącznie serialu HBO, co ma na celu uniknięcie nieporozumień), stał się nie tylko błogosławieństwem, ale i przekleństwem Martina – wraz z milionami nowych czytelników przysporzył mu dodatkowy ból głowy.
Pisarz postanowił się go pozbyć w radykalny, ale całkowicie rozumny sposób: plunął na wszelkie oczekiwania, oczyścił umysł z wypaczeń związanych z serialem i powrócił do początkowej idei, bez oglądania się na kogokolwiek.
„Pieść Lodu i Ognia” oraz „Gra o tron”, stanowiące kiedyś jedną całość, już dawno rozeszły się w rożnych kierunkach i żyją swoim życiem – czasami nieco podobne, a czasami absolutnie różne. Jak w serialu „Sobowtór”, tylko w tym przypadku sam twórca czujnie chronił je przed szkodliwą interakcją. Bo takie przenikanie się sfer, jakie znamy z książek innego tuza literatury fantastycznej Andrzeja Sapkowskiego, jest obciążone wyłącznie globalnym kataklizmem.
Pierwsze dwa sezony serialu ściśle opowiadały historię przedstawioną w powieściach „Gra o tron” i „Bitwa królów”. Trzeci luźno opiera się na motywach powieści „Nawałnica mieczy”, a w czwartym fabuła kilku powieści zaczyna się przeplatać. Dalej świat, jak powiedziałby Stephen King, finalnie „przesunął się”, do scenariusza przedostały się wątki i zwroty akcji, o których czytelnik Martina nie ma zielonego pojęcia. Ale zakończenie zaproponowane przez Davida Benioffa i D.B. Weissa i które swoją niezdarnością tak rozwścieczyło widzów, ma tylko pośredni związek ze źródłem literackim.
Poszukiwanie różnic między serialem „Gra o tron” i cyklem powieści, na motywach których się opiera, jest pracochłonnym i niewdzięcznym zajęciem. Różnic jest wystarczająco – zarówno małych (liczonych w tysiącach), jak też istotnych, które czasami zmieniają całe nasze wyobrażenie o tym, co tak naprawdę zamierzał Martin.
Komplikuje zadanie zarówno skłonność Martina do chaotyczności w chronologii fabuły, jak i to, że nie wiemy, które wydarzenia z późniejszych sezonów serialu zostaną ujęte w dwóch pozostałych powieściach, a które pozostaną na sumieniu Benioffa i Weissa.