Pożary wybuchły w nocy z piątku na sobotę w dwóch rafineriach w Arabii Saudyjskiej, które należą do przedsiębiorstwa państwowego Saudi Aramco. Później jemeński ruch Huti oświadczył, że rafinerie zostały zaatakowane przez jego członków przy użyciu dziesięciu dronów.
Z kolei Pompeo podkreślił, że nie ma dowodów na to, by atak pochodził z Jemenu i oskarżył o niego Iran. Irańskie MSZ uznało słowa amerykańskiego dyplomaty za kłamstwo.
„Po pierwsze, to polityczne skłócenie Iranu i Arabii Saudyjskiej. Obecnie to, czym zajmuje się Pompeo, to skonfrontowanie dwóch potężnych graczy na Bliskim Wschodzie. Jeśli prowokacja się uda, otrzymamy najpoważniejszy punkt zapalny w ciągu ostatnich dziesięciu lat” - powiedział Szchagoszew.

Rosyjski polityk nie wykluczył, że Pompeo w ślad za byłym doradcą amerykańskiego prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Johnem Boltonem może odejść z zajmowanego stanowiska.
„Bo Trump usunął Boltona bezpośrednio z powodu takich absolutnie nieracjonalnych oświadczeń dotyczących wielu krajów na Bliskim Wschodzie” – wyjaśnił parlamentarzysta.
Atak dronów na rafinerię
O pożarze na terytorium narodowego koncernu naftowego Arabii Saudyjskiej Saudi Aramco dowiedziano się rano 14 września. Według oficjalnych danych zaczęło się to od ataku dronów, a jemeńscy rebelianci Huti wzięli na siebie odpowiedzialność za atak.
Sekretarz stanu USA Mike Pompeo oskarżył Iran o „bezprecedensowy atak na globalne dostawy energii”, a także wezwał społeczność światową do potępienia agresji i uczynienia wszystkiego, aby pociągnąć Teheran do odpowiedzialności. Senator USA Lindsay Graham zaproponował atak na rafinerie Republiki Islamskiej.
Rzecznik irańskiego MSZ Abbas Mousavi zaprzeczył zarzutom o udział w ataku na saudyjskie zakłady naftowe.