Pani Maria kilka lat temu kupiła wraz z mężem mieszkanie na kredyt. Kredytu w tym celu wzięli 250 000 zł. Po 5 latach spłacili już kilkadziesiąt tysięcy złotych. Gdy ciężko zachorowała na serce, przeszła poważną operację, nie byli wraz z mężem w stanie dalej terminowo płacić rat. Po pierwszych opóźnieniach, bank wysłał komornika. Jeszcze na podstawie niekonstytucyjnego tzw. bankowego tytułu wykonawczego, gdy wszystko działo się bez ingerencji sądu. Komornik skrupulatnie ściągał należności. Po jakimś czasie, bank-kredytodawca, postanowił odejść z polskiego rynku. Wtedy też zażądał spłaty całości pozostałego długu. Sąd, bez udziału w sprawie zainteresowanych, bo w tym czasie mąż pani Marii na skutek stresu dostał udaru i przebywał w szpitalu, a ona siedziała przy jego łóżku, wyznaczył licytację mieszkania. Osiemdziesięcioletnia pani Maria napisała co prawda do sądu pismo, do którego dołączyła kartę choroby męża, wnioskując o przełożenie terminu rozprawy. Sąd odmówił i wydał wyrok, w którym wyznaczył termin licytacji. Mąż pani Marii zmarł.
Będąc w dramatycznej sytuacji pani Maria zaczęła szukać innego kredytodawcy. Mając na głowie komornika, będąc w rejestrze dłużników Biura Informacji Kredytowej, nie miała szans na kredyt w żadnym z banków. Co ciekawe, od dnia, gdy zapadł wyrok o licytacji jej mieszkania, jej skrzynkę pocztową zawaliły oferty różnych firm proponujących pożyczkę i załatwienie wszystkich problemów. Skąd miały informacje o jej kłopotach? O to warto zapytać sąd.
Będąc przyciśnięta do ściany, nie mając praktycznie wyjścia, wybrała spośród ofert tę, której nadawcą była jedna z warszawskich kancelarii prawnych. Pani Maria ufała, że oferta kancelarii prawnej będzie najbardziej uczciwa.
Kancelaria prawna okazała się firmą lichwiarską. Pożyczkę od prywatnego pożyczkodawcy załatwili i nie zrobili nic więcej. Pożyczkodawcą okazał się… właściciel tej kancelarii.
Potem już się wszystko szybko potoczyło. Pożyczkodawca zażądał zwrotu pożyczki, na który to zwrot pani Maria oczywiście pieniędzy nie miała. Skończyło się to wyrokiem, w którym sąd zasądził jej eksmisję z mieszkania.
Eksmisja, z pomocą której pożyczkodawca chciał wejść w posiadanie mieszkania pani Marii za ułamek jego wartości, nie udała się jednak. Została zablokowana przez aktywistów Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej Piotra Ikonowicza. Gdy przyszedł komornik z wierzycielem, dostępu do mieszkania broniło kilkadziesiąt osób, które rozsiadły się na korytarzu przed wejściem. Komornik poprosił asystujących mu dwóch policjantów, by ci wezwali posiłki. Wśród blokujących dało się słyszeć szept – będą nas wynosić. Policjanci odmówili. Nie tylko dlatego, że najczęściej nie chcą sobie brudzić rąk, ale jest okres przedwyborczy i nikt w tym czasie nie wyda takiej decyzji, by nie ponosić za nie politycznych konsekwencji.
Podczas próby wykonania czynności przez komornika, pani Maria bardzo źle się poczuła, skoczyło jej ciśnienie, zaczęło kołatać serce. Wezwano karetkę, która zabrała ją do szpitala.
Sprawa nie została zamknięta, ale starsza pani dostała trochę czasu. KSS napisał już pisma w jej sprawie z prośbą interwencję do prokuratury, ministra sprawiedliwości i prezydenta. Trzeba teraz tylko naciskać, by sprawą zajęto się jeszcze przed wyborami. Po wyborach żadna instytucja może nie być już zainteresowana jej losem.