Niebezpieczeństwo, że broń trafi w niepowołane ręce jest minimalne, ale ciężkie samoloty transportowe S-17 nie mogą zgodnie z wytycznymi Pentagonu realizować lotów w „niestabilnych regionach”. Bomby zaczęto nazywać „zakładniczkami Erdogana”.
Pentagon stwierdził, że najwyższy czas „znaleźć bezpieczniejsze miejsce” dla broni masowego rażenia w kontekście ochłodzenia turecko-amerykańskich relacji. Baza lotnicza mieści się w odległości 400 km od strefy działań zbrojnych, gdzie Turcja prowadzi operację wojskową „Źródło Pokoju”.
Jednocześnie niebezpieczeństwo tego, że broń jądrowa trafi „w złe ręce” i zostanie wykorzystana jest minimalne.
Pociski zostały zabezpieczone przed osobami postronnymi. Żeby aktywować mechanizm detonujący należy wprowadzić sekretny kod złożony z 12 cyfr. Najmniejszy błąd doprowadzi do tego, że bateria cieplna wewnątrz pocisku wypali cały system elektroniczny.
„Bomby stały się zakładniczkami Erdogana” – czytamy w artykule The New York Times.
Ankara bynajmniej nie jest skora do udzielenia pomocy Stanom Zjednoczonym w zakresie wywiezienia bomb.
Główną przeszkodą są wytyczne Pentagonu. Ciężkie samoloty transportowe C-17 Globemaster, którymi Amerykanie przewożą broń jądrową, mają zakaz latania nad „rejonami o niestabilnej sytuacji”. Z racji działań wojskowych na północnym wschodzie Syrii samoloty nie mogą latać w kierunku wschodnim i południowym.
Bomby można byłoby wywieść do Belgii, Holandii czy Niemiec, gdzie są już magazyny amerykańskiej broni jądrowej. Ale władze i społeczeństwa tych państw „bardzo niechętnie” idą Amerykanom na rękę w tej kwestii.
Baza Indżirlik jest jedynym „jądrowym” obiektem NATO na Bliskim Wschodzie.
Pozostała część broni jądrowej – głównie amerykańska – przechowywana jest w pięciu innych bazach Sojuszu w Europie Zachodniej i Środkowej.