Zgłaszając własny projekt, łączący zniesienie tzw. trzydziestokrotnośc z podniesieniem najniższej emerytury i ograniczeniem emerytur najwyższych, Lewica przejęła inicjatywę, uniknęła pułapki wpisania się zarówno w politykę PiS, jak i w taktykę opozycji totalnej i dała po nosie kandydatce PO na prezydenta, która ogłosiła, że głosując za pisowskim projektem lewicowi posłowie pokazaliby, że są „nic nie warci”. A przy okazji przyczyniła się do wycofania się władzy z projektu, który w swych ogólnych założeniach miał sens, choć miał też złe intencje.
Co powiedziawszy, należy odnotować, że zgłoszenie tego projektu przez PiS i gorąca dyskusja nad nim przyniosły wielką korzyść: przywróciły prawa obywatelskie idei trzeciego progu podatkowego.
Justyna Pochanke skwapliwie zgadzała się
Nagle zewsząd usłyszeliśmy wezwania do wprowadzenia dodatkowego progu dla najbogatszych – jako nie tylko możliwej, ale pożądanej alternatywy wobec zniesienia zasady zwalniającej „etatowców” zarabiających powyżej 30 średnich krajowych od składek na ZUS. Z jednej strony w specjalnym apelu wzywał do tego szef „S”, Piotr Duda, z drugiej – w TVN takie rozwiązanie proponował senator PO Marek Borowski, a Justyna Pochanke skwapliwie zgadzała się z nim, że to uczciwsze i w ogóle lepsze.
„Zamiast kamuflować podwyżki w systemie emerytalnym, lepiej podnieść podatki z otwartą przyłbicą” – pouczyła „Gazeta Wyborcza” piórem Dominiki Wielowieyskiej. Zaskakująco, wszyscy mają rację.
Gwoli ścisłości: dziś jest tak, że dla osób, które pułap 30-krotności osiągają np. w pierwszym kwartale – zarabiają 50 czy 150 tysięcy miesięcznie – podatki i składki, czyli tzw. klin podatkowy, to ok. 32 procent. Dla najbiedniejszych – 37. To kompletnie nie ma uzasadnienia moralnego.
Uzasadnienie praktyczne dla zachowania dzisiejszego systemu ma być takie, że nieskończenie wysokie składki oznaczałyby nieskończenie wysokie emerytury. Zaś próba ich administracyjnego ograniczenia – jak proponuje dziś Lewica – może być zakwestionowana przez Trybunał Konstytucyjny. W kontekście Trybunału pod kierownictwem mgr Przyłębskiej brzmi to raczej żartobliwie.
Zresztą projekt lewicy, mówiący o ustaleniu górnego pułapu na „sześciokrotność wynagrodzenia minimalnego w roku poprzedzającym rok przejścia na emeryturę” – dziś koło 13 tysięcy, po planowanym wejściu w życie ustawy, czyli w roku 2021, ponad 15 – ma bardzo przebiegłe uzasadnienie. „Proponowane zmiany są odpowiedzią na zaobserwowany trend w strukturze demograficznej”.
Badania pokazują, że osoby z najwyższym wynagrodzeniem żyją dłużej niż osoby pobierające po przejściu na emeryturę świadczenie minimalne lub bliskie minimalnemu.
Choć osobiście uważam, że wprowadzenie trzeciej stawki podatkowej byłoby rozwiązaniem lepszym. Nie grozi zakwestionowaniem zmian w przyszłości, gdy będziemy mieli prawdziwy Trybunał, a poza tym przywraca nas, w pewnym stopniu, do grona państw cywilizowanych, charakteryzujących się progresją podatkową.
Zresztą u zarania obecnego systemu emerytalnego najwyższy próg podatkowy istniał – i system był tak skonstruowany, że mniej więcej wtedy, kiedy pracownik wchodził w 3. próg, wypadał z ZUSu, więc ból podatkowy był mu niejako osłodzony. Wtedy wydawało się to przejawem cwaniactwa zaprojektowanego przez partię bogatych dla bogatych – ale w porównaniu z sytuacją, w której znaleźliśmy się dzisiaj, po zniesieniu 3. progu przez PiS w 2007 roku, tamto rozwiązanie jawi się jako sensowne i sprawiedliwe.
System emerytalny niefunkcjonalny i niemoralny
Czy też – mówiąc fachowo – system zdefiniowanej składki, którym zastąpił system zdefiniowanego świadczenia.
Jak wyjaśnia specjalistka od systemu emerytalnego, prof. Leokadia Oręziak – w tym drugim, w systemie opartym na solidarności, podstawą wysokości emerytur jest społeczny konsensus co do tego, jaki poziom zabezpieczenia na starość należy się obywatelom, tak, aby życie emerytów było godne i bezpieczne.
System emerytalny to decyzja społeczna i polityczna o tym, jak dzielimy dochód narodowy między tych, co pracują, a tych, co pracować nie mogą, w tym emerytów. Oczywiście, podział między emerytami jest w jakimś stopniu modyfikowany tym, jak długo ktoś pracował i ile zarabiał, ale te modyfikacje nie narażają na nędzę milionów obywateli, którzy pracowali przez całe życie, a teraz już nie są w stanie. A tacy stanowią olbrzymią większość: według ONZ-owskiego ośrodka National Account, aż 95 procent dochodów dzisiejszych emerytów to dochody otrzymywane ze świadczeń publicznych.
Udany debiut nowej sejmowej Lewicy
Wyprowadzając pieniądze z ZUS do systemów kapitałowych otwarto pole dla wszelkiego rodzaju instytucji finansowych, których zadaniem nie było gwarantowanie emerytur polskim emerytom, tylko dostarczanie zarobku właścicielom.
Ale dyskusję o systemie emerytalnym należy tak naprawdę zacząć od stwierdzenia oczywistego, choć konsekwentnie ignorowanego przez większość dyskutantów.
Otóż – wbrew mitom powtarzanym od 20 lat – żadne pieniądze nie „leżą na naszych indywidualnych kontach emerytalnych” i nie „pracują na naszą starość”.
Składki zbierane od pracujących przeznacza są na wypłaty dla obecnych emerytów, którzy w przeciwnym razie zdechliby z głodu – i każda złotówka wyjęta z tego systemu powiększa dług publiczny, albowiem państwo musi ją skądś zdobyć, żeby dołożyć ZUS-owi.
I w takim sensie system jest oparty na solidarności pokoleń, nawet jeśli piewcy kapitalizmu spod znaku obu prawic chcą to nazywać inaczej.
Oczywiście, zdrowiej, mądrzej i uczciwiej byłoby przyznać, że tak jest i powrócić do systemu obowiązującego w większości cywilizowanych krajów świata.
Jest nie tylko inteligentna i ideowa, ale dodatkowo osobiście wprawia prawicę w stan histerii: Solidarna Polska zaapelowała do PiS o odwołanie jej z funkcji szefowej komisji polityki społecznej i rodziny, bo „chce zabijać poczęte dzieci”. Jeśli dołączyć do tego dość zgodną opinię komentariatu, że najlepsze wystąpienie w debacie nad exposé miał Adrian Zandberg – trudno wyobrazić sobie lepszy start.
Z właściwej mi marudności zasugerowałabym Lewicy jedynie ograniczenie liczebności delegacji na spotkania z prasą. 6 członków klubu przepychających się przed kamerami podczas krótkiego briefingu pod lożą prasową wygląda cokolwiek niepoważnie.
Wystarczyłaby Magdalena Biejat jako twarz projektu i jeden z liderów klubu jako wsparcie. Czarzasty, Gawkowski, Zandberg i Wieczorek w obstawie Żukowskiej stanowili zbyt silny eszelon jak na tak drobną potyczkę.
Choć oczywiście wszyscy warci są wysłuchania.