To zabawne, że formacja, która będzie złożona z Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Wiosny Roberta Biedronia, zechciała się nazwać „Nową Lewicą”. Nie chcę już nad tą semantyką się specjalnie znęcać, ale jakoś nie bardzo wierzę, by ktokolwiek z liderów tego ugrupowania zetknął się kiedyś z pracami Louisa Althussera, czyli jednego z symboli ideowej formacji zwanej „nową lewicą”. Uwiąd intelektualny polskiej klasy politycznej jest zbyt oczywisty by się nad nim rozwodzić i trwa na tyle długo, że zdążyliśmy się do niego przyzwyczaić, jako do nieodłącznego elementu rzeczywistości. Tu bardziej chodzi o to, że za „nowość” mamy uznać Włodzimierza Czarzastego, wieloletniego barona SLD, którego na scenie obserwujemy dobre 20 lat. Wspomniany Biedroń też zresztą z SLD się wywodzi i również widzimy go od tylu lat, jako inicjatora tzw.
Trudno się więc chyba dziwić, że polska polityka stoi w miejscu. Skoro cyrkulacja elit się tu praktycznie nie odbywa, a wszystkie ruchy mają charakter pozorny i dyktowane są potrzebami chwili, a nie wyzwaniami przyszłości, to ciężko oczekiwać by to właśnie w naszym kraju narodziła się jakaś nowość. W razie czego zadba o to zresztą ABW. A my naszą herbatkę ciągle mieszamy, tylko zapomnieliśmy dosypać cukru.