„Potrzebujemy więcej czasu w przyszłości” - przyznał Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej. Jak zaznaczył, rozmowy są bardzo trudne m.in. ze względu na dziurę po brexicie, która w okresie siedmiu lat wyniesie 60-74 mld euro. Charles Michel zapowiedział konsultacje ze stolicami w najbliższych dniach i tygodniach. Nie zdradził jednak, kiedy zamierza podjąć kolejną próbę ustalenia budżetu.
Bogaci zawsze są oszczędni
W sporze po jednej stronie są kraje, które więcej wpłacają do unijnego budżetu, niż z niego otrzymują. Na czele tej grupy są Niemcy, Holandia, Dania i Finlandia. Państwa te chciałyby, aby limit wydatków na następne siedem lat wynosił ok. 1 proc. połączonego dochodu narodowego brutto (DNB) 27 państw członkowskich.
Po drugiej stronie jest licząca 17 państw grupa tzw. przyjaciół polityki spójności, która sprzeciwia się cięciom, wskazując, że różnice w rozwoju pomiędzy poszczególnymi regionami w UE są tak duże, że nie można zmniejszać wydatków do budżetu UE. W skład tej grupy, poza Polską, wchodzą: Bułgaria, Rumunia, Węgry, Czechy, Słowacja, Łotwa, Litwa, Estonia, Grecja, Chorwacja, Włochy, Portugalia, Malta, Cypr, Słowenia i Hiszpania.
Oznacza to, że budżet straci około 5 miliardów euro. Tymczasem grupa „oszczędnych” - Holandia, Dania, Szwecja i Austria - domagała się cięć wynoszących około 70 miliardów euro. Państwa te najmocniej pragną redukcji unijnej kasy do poziomu 1 procent DNB UE.
Kompromis nieunikniony
Zaistniałą sytuację w rozmowie ze Sputnikiem skomentował prof. Marian Nogа z Wyższej Szkoły Bankowej we Wrocławiu.
„Procent od PKB to jest źródło, które daje najwięcej przychodów Unii Europejskiej. Obecnie kraje, które zostały w UE, zmieniły filozofię budżetu, inaczej niż wtedy, kiedy do Unii należała Wielka Brytania.
Teraz sytuacja jest taka, że Dania, Holandia i inne kraje uważają, że wpłaty do budżetu unijnego powinny być na poziomie 1,02 - 1,03 proc., czyli oznacza to spadek o 0,18 proc. co spowodowałoby, że budżet unijny kurczy się o ponad 60 mld euro w porównaniu z okresem poprzednich 7 lat
– wyjaśnia prof. Marian Nogа.
Według niego Polska jest beneficjentem, to znaczy mniej wpłaca, więcej otrzymuje.
„Nasz premier walczy o to, żeby było więcej pieniędzy. Walczy o 1,11 proc.” – dodaje rozmówca.
Profesor Noga jest zdania, że 27 państw będzie musiało dojść do porozumienia, bo w UE obowiązuje zasada jednomyślności. Uważa, że problem w sprawie budżetu wynika stąd, że nie można zatwierdzić decyzji większością głosów, tylko muszą wszyscy się na to zgodzić.
Aby była jednomyślność, składki muszą być w przedziale 1,06, 1,07 proc PKB. Musi być kompromis, inaczej nie będzie budżetu – twierdzi rozmówca.
Straty nieuniknione
„Policzyłem bardzo precyzyjnie, że nawet gdyby te kraje czwórki nie wywalczyły nic, gdyby odsetek PKB pozostał na poziomie 1,11 proc., to na pewno Polska straci ponad 19 mld euro w okresie 7 lat w porównaniu do okresu 2014-2020.
To są olbrzymie pieniądze. Tak że Polska ma o co walczyć i musi walczyć. Owszem, będzie porozumienie, bo ono musi być, i będzie kompromisem. Ale moim zdaniem jeszcze nawet nie określono tunelów zbliżenia – mówi Marian Noga.
Na pytanie Sputnika, kiedy można się spodziewać następnego szczytu unijnego w sprawie budżetu na kolejne 7 lat, profesor Marian Noga nie umiał odpowiedzieć.
Trudno przewidzieć. Przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel najprawdopodobniej przedstawi jakąś propozycję. I wtedy będzie negocjowana data. I Komisja Europejska będzie musiała coś przedstawić. I Ursula von der Leyen. Wspólnie będą musieli podjąć decyzję – powiedział na zakończenie prof. Marian Noga.
Polskie zyski po szczycie
Na konferencji prasowej po zakończeniu dwudniowego szczytu Mateusz Morawiecki podkreślał, że „w Brukseli trochę półżartem mówi się, że jest grupa skąpców (...) - to kilka państw bardzo bogatych, które oczywiście chcą być jeszcze bogatsze". Dodał, że z punktu widzenia polskiej pozycji negocjacyjnej udało się utrzymać zasadnicze negocjacyjne zyski.
„Po pierwsze, mamy do czynienia z nową propozycją, gdzie wykluczone zostały jako źródło dochodów własnych dochody z emisji uprawnień CO2 (ETS). Ponieważ Polska jest najbardziej obciążona tymi emisjami, to również nasz wkład do budżetu byłby najwyższy.
Wyłączenie tego mechanizmu jest dla nas bardzo opłacalne. Cieszymy się, że nocne negocjacje i różne bilateralne rozmowy doprowadziły do tego, że tego mechanizmu ETS w budżecie UE nie ma” - powiedział szef rządu.
Premier Morawiecki wskazał także, że Polsce udało się utrzymać kilka dodatkowych miliardów w obszarze polityki spójności i wspólnej polityki rolnej.