Umysł w kwarantannie
Jeszcze zanim pandemia koronawirusa rozszalała się na dobre, były Prezes Rady Ministrów RP Donald Tusk począł ostrzegać na Twitterze przed „dezinformacją”. Oczywiście chińską i rosyjską. Ta z kolei miała polegać na zastraszaniu europejskich narodów nieskutecznością działań Unii Europejskiej i „podsycaniu paniki”. A skoro zdarzyła się już taka poważna teza, to fakty muszą się zgadzać.
Dość powiedzieć, że w początkowej fazie z pomocą do Italii przybyli... Chińczycy i Kubańczycy, bynajmniej nie Europa.
Tuskowi jednak nie zabrakło werwy nawet gdy… sam znalazł się w kwarantannie. Prosto z takiego pomieszczenia, na żywo w jednej z telewizji powtórzył swoje tezy o rosyjsko-chińskiej polityce informacyjnej mającej być „szkodliwą”.
Najmocniej przepraszam, ale czy to trochę nie za wiele, „Królu Europy?” Czemu służy komunikowanie się w ten sposób, jeśli nie „sianiu paniki”? Można oczywiście twierdzić, że ma to walor edukacyjny, a były Przewodniczący Rady Europejskiej ma służyć jako wzorzec dla Polaków objętych kwarantanną, ale przynajmniej mógłby w takiej sytuacji zaniechać autokompromitacji?
Łapanie własnego ogona
Poza wymiarem etycznym, o którym można by jeszcze pisać długo, pojawia się w tym wszystkim wątek dla sztuki dramatycznej. Jeżeli świat jest jednym dużym teatrem, to polska publicystyka napisała dla Rosjan rolę z pogranicza kryminału i fantastyki, a teraz sama próbuje ją odegrać.
Skoro Władimir Putin ma nieść Zachodowi nową wojnę w imię imperialistycznych celów, to w jakiej roli stawiają się ci, którzy z agresją reagują na próby pokojowego rozwiązania konfliktów czy nawet na zwyczajową pomoc lekarską?
Wreszcie: czy naprawdę z „cywilizacją europejską” kojarzymy takie zachowania jak chęć poświęcenia obcych dla urojonych interesów własnych społeczeństw? A przecież takim czymś było i jest wezwanie do ginięcia Ukraińców na froncie czy jak teraz rozpacz z powodu udzielenia pomocy Włochom. Czy to nie tak, że role przypisywane Rosjanom są tylko projekcjami własnych zachowań?
Jeden Włoch - jedna sankcja?
Prawdziwą wściekłość w polskim establishmencie wywołała jednak informacja o rosyjskiej pomocy dla Italii. Witold Jurasz na szybko popełnił analizę, w której stwierdził, że krok ten jest… politycznie niebezpieczny, bo zwiększa ryzyko włoskiej niezgody na przedłużenie unijnych sankcji przeciw Rosji.
Jurasz dostrzegł też przewagę czynnika wojskowego nad cywilnym, sugerując że od takich działań w Federacji Rosyjskiej jest Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. Tu co prawda nie pada to wprost, ale biorąc pod uwagę wcześniejszą publicystykę tego Pana i jemu podobnych - to sprytny zabieg mający budzić domysły o niecnych intencjach Kremla.
Tego rodzaju argumentacja niestety nie jest niczym nowym, bo czytaliśmy to wielokrotnie przy okazji wojny domowej na Ukrainie, ale trzeba jednak zauważyć - imperatywem dla polskiego obozu podżegactwa wojennego jest szkodzenie Rosji za wszelką cenę.
To przecież ci ludzie spazmatycznie reagowali na porażkę Petro Poroszenki w ukraińskich wyborach prezydenckich, bo oto pojawiła się „przerażająca” wizja pokoju między Rosją a Ukrainą. To ci ludzie rozgrzeszali neobanderowskich nacjonalistów i ich faszystowskich kolegów ochotników z całego świata z kolejnych zbrodni na ludności cywilnej, bo mieli oni rzekomo ratować „cywilizację europejską” przed Rosją.
Czymże jest to wszystko przy potrzebie kontynuacji antyrosyjskiej polityki? A niechże Włosi umierają dalej, jeśli to konieczne! Witold Jurasz nie użył takich słów i może nawet nie miał ich wprost na myśli, ale taki jest tego sens, Szanowny Panie. Może czas jednak zmienić priorytety?