Najbliższe dwa dni będą decydujące – mieszkańcy pogranicza po obu stronach polsko-niemieckiej i polsko-czeskiej granicy wyjdą na akcje protestacyjne.
Odbędą się w piątek i sobotę np. w pobliżu takich przejść granicznych jak Rosówek-Rosow, Lubieszyn-Linken, Porajów-Hrádek etc.
– informują aktywiści za pośrednictwem grupy w Facebooku „Pracownicy transgraniczni razem”. I dodają, że na zgromadzeniu może być maksymalnie 20 osób. Teren będzie ogrodzony taśmą: „Bardzo ważne jest to, aby zachować 2 m odległości od siebie! Podczas protestu będziemy stać na namalowanych kredą punktach. Przychodzimy obowiązkowo w maseczkach. Najlepiej w kolorze niebieskim”.
Rachunki same się nie opłacą
„Boli mnie to, że partia rządząca traktuje nas, ludzi pracujących w Czechach, jak tych gorszych” – dzieli się obawami ze Sputnikiem Ewelina Majcher, która od 9 lat pracuje w firmie Schulte Automotive Wiring S.R.O w Jablonnym nad Orlici w Czechach, a mieszka w miejscowości Dolnik, położonej około 8 km od przejścia granicznego w Boboszowie.
W firmie Schulte jestem pracownikiem fizycznym. Od marca jestem zmuszona przebywać na L4 (80% stawki), mój mąż zrezygnował z pracy, żeby się zająć naszą niepełnosprawną córką, świadczenie pielęgnacyjne mamy do końca czerwca, a co dalej? Mnie mogą zwolnić w każdej chwili, a rachunki same się nie opłacą
– wyjaśnia rozmówczyni Sputnika.
„Żyjemy z dnia na dzień, bo nie wiemy, co będzie dalej”
„Trzeba znieść kwarantannę. Nie wyobrażam sobie, żeby być dzień w pracy, a potem 2 tygodnie na kwarantannie. Żaden zakład nie będzie w nieskończoność płacił swoim pracownikom za siedzenie w domu. Bez kwarantanny moglibyśmy spokojnie jeździć do pracy. Moglibyśmy normalnie zarabiać. Na chwilę obecną przez kwarantannę tysiące ludzi jest bez pracy. Żyjemy z dnia na dzień, bo nie wiemy, co będzie dalej. Czy będziemy mieli za co opłacić rachunki, kupić coś do jedzenia” – oburza się Ewelina Majcher.
„Mierzenie temperatury to pomyłka. Nie sądzę, żeby dało radę mierzyć temperaturę wszystkim, którzy wracają do domu z pracy. Z kolei na prywatne testy na koronawirusa co parę dni większość także sobie nie pozwoli. Są za drogie. Chyba że takie testy będą refundowane. Wtedy można co tydzień sprawdzać, czy ktoś jest chory. To byłoby jakieś rozwiązanie” – proponuje Ewelina Majcher.
Czesi "wygryzą" Polaków z dobrze opłacanych stanowisk?
„Uważam, że umożliwienie nam powrotu do pracy poprzez otwarcie granic jest konieczne. Większość pracowników transgranicznych albo przebywa na L4 (80% stawki), albo ma płacone postojowe (60%). Więc zarabiamy mniej. Dodatkowo niektórzy – tak jak ja – mają niepełnosprawne dzieci, które trzeba rehabilitować. A to kosztuje. Dzięki dobrym zarobkom w Czechach można to opłacić. Teraz jest gorzej. Trzeba opłacić rachunki, kredyty i zrobić zakupy” – mówi rozmówca Sputnika i przypuszcza, że specjalne przepustki dla pracowników transgranicznych też pomogłyby w jakimś sensie rozwiązać sytuację: „Byłoby to oznaką dla służb, że jedziemy do pracy, a potem wracamy do domu”.
Jak wyjaśnia, jeżeli nie zostaną powzięte radykalne kroki w zakresie zniesienia obowiązku kwarantanny, może się okazać, że Polaków, którzy wcześniej pracowali w Czechach, zastąpią na stanowiskach obywatele innych nacji.
Firmy muszą pracować, żeby zarabiać, a żeby mogły normalnie funkcjonować, potrzebują pracowników. Na miejsce zatrudnionych Polaków przyjmują Czechów. Może być tak, że wrócimy do pracy i nas zwolnią, bo nie będzie już dla nas miejsc
– mówi rozmówca Sputnika.
Na pytanie, czy Czechy ze swojej strony są zainteresowane rozwiązaniem sytuacji, Ewelina Majcher odpowiada, nie tracąc optymizmu:
Większość firm z mojego regionu zatrudnia głównie Polaków. To oni są siłami napędowymi tych firm. Myślę, że dla wielu pracodawców nasz powrót byłby im na rękę. Z jednej strony można znaleźć kogoś nowego, ale z drugiej, po co zatrudniać nowego i uczyć go od podstaw, skoro lepiej mieć kogoś, kto zna tę pracę?
– podkreśla.