— Panie Wimmer, prezydent USA Donald Trump najprawdopodobniej wycofa 9500 żołnierzy amerykańskich z terytorium Niemiec w najbliższej przyszłości, a tym samym zmniejszy kontyngent amerykański o około jedną trzecią. Część amerykańskich żołnierzy można przenieść do Polski. Chociaż nie było jeszcze oficjalnego potwierdzenia tych planów, w Niemczech wybuchła dyskusja na ten temat. Co jeśli Trump rzeczywiście wycofa część swoich wojsk z Niemiec?
— Można to przyjąć z zadowoleniem, ponieważ wszystkie te oświadczenia w Berlinie dotyczące myśli amerykańskiego prezydenta sugerują, że obecne tu wojska amerykańskie od dawna nie mają nic wspólnego z interesami bezpieczeństwa Niemiec i Europy. Zamiast tego służą interesom amerykańskich operacji wojskowych w innych regionach świata. I to nie ma nic wspólnego z NATO.
Dlatego dla mnie pytanie brzmi: dlaczego wycofa się tylko 9500 amerykańskich żołnierzy, a nie wszystkich? To pytanie było zadawane przez wiele lat przez ogromną liczbę Niemców.
To, co zostało ogłoszone o wycofaniu się Amerykanów pod koniec ubiegłego tygodnia, moim zdaniem, otrzymało niespodziewane uzupełnienie od sekretarza generalnego NATO. I powiedział o wnioskach komisji utworzonej po oświadczeniach Macrona, że NATO powinno stać się bardziej sojuszem politycznym.
Może to tylko znaczyć, że według sekretarza generalnego NATO (a zatem i prezydenta USA) integracja wojskowa traci sens i wartość. Dla Berlina oznacza to, że nie tylko nie rozmawiano z nim na ten temat, ale celowo wprowadzono go w błąd. Zastanawiam się, jak ta sytuacja będzie się dalej rozwijać.
— Były dowódca sił amerykańskich w Europie, generał Ben Hodges, wyraził wielkie wątpliwości w wywiadzie dla gazety „Tagesspiegel”. Według niego nie widać prawdziwej strategii stojącej za tym planem, a liczbę 9500 (żołnierzy wycofanych z Niemiec) uważa za uwarunkowaną politycznie i wziętą „z sufitu”. Jest także pewien, że wykonalność tego planu nie została w żaden sposób przetestowana i jest całkiem możliwe, że Trump w ogóle go porzuci. Czy zgadza się Pan z tą oceną?
— To zwykłe marudzenie generałów, które zaczyna się, gdy zabierają im „zabawkę”. Generał Hodges powinien był się zastanowić, czy traktat NATO tak twierdzi i czy Niemcy kiedykolwiek zgodziły się, że baza Ramstein odegra kluczową rolę w zabijaniu ludzi na całym świecie oraz w wojnach od Jugosławii po Syrię, które były sprzeczne z prawem międzynarodowym. Osobiście nie słyszałem czegoś takiego od generałów, w tym generałów Bundeswehry, którzy są niezadowoleni, że amerykański prezydent korzysta z możliwości polityki, którą obiecał realizować dla narodu amerykańskiego podczas kampanii wyborczej w 2016 roku. Amerykanie po prostu nie chcą, aby ich synowie i córki powrócili do ojczyzny w cynkowych trumnach. Tak jak my chcą, aby ich dzieci żyły.
— Były przewodniczący komitetu wojskowego NATO, Klaus Naumann, wyraził się jeszcze dobitniej. Według niego wycofanie wojsk z Niemiec stanowiłoby nie tylko pogwałcenie zobowiązań w ramach sojuszu, ale także osłabienie całego NATO. Ponadto przeniesienie wojsk do Polski dałoby rosyjskiemu prezydentowi Władimirowi Putinowi domniemany powód do dalszego budowania własnej broni nuklearnej. Zatem szanse na rozbrojenie i kontrolę zbrojeń byłyby prawie zerowe. W interpretacji Naumanna zabrzmiało to tak, jakby to nie Stany Zjednoczone jednostronnie wycofały się z odpowiednich umów i miały największy budżet wojskowy na świecie, ale Rosja była agresywna i zamierzała użyć broni nuklearnej. Co sądzi Pan o tej interpretacji?
— Co mogę powiedzieć? Jeśli zastanowić się nad propozycjami prezydenta Stanów Zjednoczonych, na początek należy zapoznać się z Traktatem NATO i zadać sobie pytanie, do czego tak naprawdę jest NATO. Kiedy przystąpiliśmy do NATO, niemiecki parlament jednoznacznie stwierdził, że mówimy o przystąpieniu do sojuszu obronnego. Niemiecki Bundestag nigdy nie zgodził się na jakościową zmianę w NATO w celu rozpoczęcia wojny z Jugosławią. Mogę więc powiedzieć tylko jedno: jeśli prezydent USA ponownie dostosuje sojusz do traktatu NATO, to były generał niemiecki teoretycznie powinien się z tego cieszyć. W tym sensie dobrze rozumiem amerykańskiego prezydenta.
Jeśli chodzi o te rozmyślenia w Berlinie nt. tego, co zrobić z żołnierzami wycofanymi z Niemiec, najwyraźniej nie zapytano ich o to - dlaczego więc mieliby w ogóle omawiać ten temat?
— Naumann, a także przedstawiciel partii lewicowej Gregor Gisi ostrzegali, że Polska po rozmieszczeniu wojsk amerykańskich stanie się „celem” dla Rosji...
— To wszystko bzdury. Jeśli Moskwa chce powiedzieć coś Warszawie, może to zrobić bezpośrednio i nie potrzebuje „retranslacji” w Berlinie. Moim zdaniem jest to spudłowany strzał. Takie oświadczenia są również nieodpowiednie z punktu widzenia otwartej dyskusji na temat kwestii bezpieczeństwa. Jeśli coś nam się nie podoba w polskiej polityce, musimy porozmawiać o tym bezpośrednio z naszymi przyjaciółmi w Warszawie. A jeśli im się coś nie podoba w nas, niech sami nam o tym powiedzą. Widzimy bezkompromisową pozycję Polski skierowaną przez dziesięciolecia przeciwko gazociągom i ropociągom pomiędzy Rosją a Niemcami, która jest dosłownie określona na poziomie genetycznym. Są to również takie rzeczy, na które nie można przymknąć oka, zachowując dobre stosunki sąsiedzkie.
— Jakiego rozwoju sytuacji oczekuje Pan w najbliższej przyszłości? A jakie, według Pana, byłoby najbardziej rozsądne stanowisko rządu niemieckiego?
— Na każdym kroku widać, że rząd niemiecki współpracuje z koalicją wojskową w Waszyngtonie nastawioną przeciw amerykańskiemu prezydentowi. Są to te same siły, które w ostatnich dziesięcioleciach prowokowały coraz więcej wojen. Wszyscy oni, Obama, Soros, Clintonowie i cała reszta, absolutnie nie ukrywają swoich celów.
Trump nie zdążył jeszcze zostać wybranym na prezydenta, a już w Waszyngtonie odbyło się spotkanie grupy miliarderów, podczas którego rozmawiali o tym, jak szybko go obalą. I to z nimi nasz rząd negocjuje.
Mając to na uwadze, nie powinno dziwić, że prezydent USA zastanawia się, czy można mówić o normalnej sytuacji i normalnych stosunkach dyplomatycznych z Berlinem, o tym, co dzieje się w Berlinie, gdzie kanclerz uważa się za lidera frontu „antytrumpowego”. Wystarczy jedno spojrzenie na gazety, aby zauważyć, że Berlin chce walczyć z „trumpowskim” Waszyngtonem. Jeśli Berlin nie może zaakceptować wyników demokratycznych wyborów i ich uszanować, musi również ponosić odpowiedzialność za konsekwencje.
— Biorąc pod uwagę to, że Donald Trump jest pierwszym prezydentem USA od czasów Jimmy'ego Cartera, który jeszcze nie rozpoczął żadnej nowej wojny, to sądząc po pańskiej interpretacji sytuacji, nikt tego nie docenia...
Kiedy Moskwa dosłownie za kilka dni znów przypomni o zakończeniu II wojny światowej, to Berlin powinien z kolei zastanowić się nad tym, czym tak naprawdę interesuje się naród niemiecki, biorąc pod uwagę sytuację w Europie. A jest zainteresowany pokojem, a nie wojną, którą ma na celu polityka pani Merkel i pana Maasa!