W czasie wizyty w Łodzi szef rządu pytany był m.in. o to, kto zapłaci za organizację wyborów majowych, które ostatecznie się nie odbyły. Przypomnijmy, premier polecił Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych wydruk w sumie 90 milionów części pakietów wyborczych, na które składały się karty do głosowania, oświadczenia o osobistym i tajnym oddaniu głosu oraz instrukcje głosowania. Każdy z dokumentów w liczbie „odpowiedniej” do użycia w powszechnych wyborach korespondencyjnych, czyli 30 milionów. Wydrukowanie i zlecenie ich dystrybucji kosztowało blisko 70 milionów złotych. Ostatecznie pakiety trafiły do kosza.
Mateusz Morawiecki przypomniał o sytuacji zagrożenia epidemicznego, jaka panowała w marcu i kwietniu, kiedy została podjęta decyzja o głosowaniu korespondencyjnych w zaplanowanych na 10 maja wyborach.
Wszyscy wtedy obawiali się skutków pandemii we wszystkich możliwych wymiarach życia. I zbliżały się konstytucyjne wybory na urząd prezydenta RP, w związku z tym – podobnie jak Bawaria, Korea Południowa – postanowiliśmy zrobić wybory korespondencyjne. Owszem, była podstawa prawna i z tej podstawy prawnej skorzystaliśmy, i poprosiliśmy o przygotowywanie się do przeprowadzenia wyborów – powiedział premier.
– Senat ponosi tę odpowiedzialność, o którą niektórzy dopytują. Choć ja akurat uważam, że ani Senat, ani ci wszyscy, którzy próbowali wybory przygotowywać, odpowiedzialności rzeczywistej nie powinni ponosić – podkreślił Morawiecki.
– W procesie demokratycznym w normalnym państwie tak się dzieje niekiedy, że różne procesy ulegają różnego rodzaju demokratycznym przesunięciom. My zostaliśmy zmuszeni poprzez zamrożenie projektu przez Senat do takiego demokratycznego przesunięcia – wyjaśniał.