Jest taki dowcip: pięć lat temu Hindusi chcieli zakupić rosyjskie czołgi „Armata", aby zastąpić przestarzałe słonie bojowe. Jednak przez pięć lat „Armata” się nie pojawiła. Wszyscy byli rozczarowani. Oczywiście z wyjątkiem słoni bojowych.
Czołg przyszłości
W czym „sens” żartu? Długo oczekiwany rosyjski superczołg T-14 „Armata” rozwijany od końca pierwszej dekady XXI wieku, nie wszedł jeszcze do wojska, ale specjaliści z MON opracowali już koncepcję dwuogniwowego „czołgu przyszłości”, który w latach 2040-ych ma zastąpić „Armatę”. Projekt w ramach forum wojskowego „Armia" zaprezentował 38. Instytut Badań Naukowo-Badawczych Broni i Wyposażenia Pancernego, który przygotowuje wstępne wymagania dla zaawansowanych pojazdów opancerzonych.
Российский двухзвенный танк будущего: две головы лучшеhttps://t.co/7sX1dVq1i1 pic.twitter.com/xt9qqLsr1g
— TOPWAR (@topwar_ru) August 27, 2020
Po co nam szukać zastępstwa, skoro nie zdążyliśmy oswoić się jeszcze z nie mniej rewolucyjną „Armatą"? Przeanalizujmy, o co w tym wszystkim chodzi.
Wyprzedzę Amerykanów. Drogo.
T-14 „Armata" jest w rzeczywistości dość nietypowym czołgiem dla Rosji. W rzeczywistości jest to zdecydowany powrót do koncepcji ciężkiego czołgu przełomowego, ale na nowym etapie rozwoju technologii. Przypuszczam, że formując zlecenie na rozwój „Armaty", konstruktorom postawiono dwa główne cele – zagwarantować przewyższenie amerykańskiego „Abramsa" i zebrać wszystko, co w tej chwili wynaleziono dla czołgów. W rezultacie powstał czołg, którego unikalne możliwości zostały już wielokrotnie omówione. To nieobsadzona wieża z głównym działem czołgu i pancerna kapsuła dla załogi oraz kombinacja różnych rodzajów pancerza i kompleks zagłuszający, a w przyszłości kompleks aktywnej ochrony.
Tym samym „Armata" jako podstawowa platforma czołgowa ma dziś dość duży zapas na przyszłość, a dzięki modernizacji może okazać się głównym czołgiem XXI wieku.
Rewolucyjny i bezużyteczny
Swedish Udes XX20 tank destroyer pic.twitter.com/KDwGSQRk2f
— King Zebor (@KingZebor) September 22, 2019
Pierwszą rzeczą, która przyszła do głowy Szwedom i nie tylko, było połączenie dwóch jednostek czołgów z podziałem funkcjonalności między nimi. Taka konstrukcja może być dość solidna i funkcjonalna, a także zapewniać wzrost użytecznej objętości i jeszcze większą zwrotność niż w nowoczesnym ciężkim czołgu. Ale szwedzki UDES XX20 nigdy nie wszedł do masowej produkcji. Kupujących nie było – takie rozwiązanie techniczne wydawało się zbyt radykalne.
Nie ma nic lepszego niż proch
Działo elektrochemiczne też nie pochodzi z dziedziny fantastyki, broń tego typu już powstała. Oczywiście mówimy raczej o projektach badawczych niż o tym, co można zastosować w praktyce. Zasada jest następująca: zamiast prochu armata używa ciekłą substancję, która jest ściskana przed odpaleniem i zapalana przez wyładowanie plazmowe. Uważa się, że taka konstrukcja działa zapewni znacznie większą prędkość wylotową, a co za tym idzie i zasięg z mocą. Ponadto pociski na płynną substancję zapalną można dokładnie dozować, kontrolując prędkość i zasięg strzału. Jest prawdopodobne, że technologie te będą wykorzystywać systemy artyleryjskie w nadchodzących dziesięcioleciach. O tym, że elektrochemiczne opracowania mogą być przydatne dla takich systemów opowiedziało kiedyś źródło w komisji wojskowo-przemysłowej przy rządzie Federacji Rosyjskiej gazecie „Izwiestia". To prawda, w tym samym komentarzu źródło zauważyło, że wojsko jest przede wszystkim zainteresowane celnością i dostosowaniem trajektorii pocisku, podczas gdy z mocą nie ma obecnie żadnych problemów – „z praktycznego punktu widzenia nie wynaleziono jeszcze nic lepszego niż proch”.
Czy w ogóle potrzebny jest czołg?
Nie mamy oczywiście odpowiedzi na pytanie, czy taki czołg zastąpi „Armatę". Można jednak przypuszczać, że teoretycznie możemy dostać czołg, który będzie lepiej uzbrojony, który będzie bardziej zwrotny i lepiej chroniony niż T-14. I droższy, oczywiście też.
I tu pojawia się jeden bardzo poważny temat do dyskusji.
Czołgi typu „Armata” są nieco zbędne w przypadku większości współczesnych lokalnych konfliktów. Koszt samego czołgu, jego eksploatacji, szkolenia czołgistów – wszystko to jest zbyt wysokie do konfrontacji np. z niezorganizowanymi rebeliantami w Syrii lub, na przykład, do walki z przestarzałymi czołgami jakiegoś kraju trzeciego świata.
I jeszcze jedno. Czy czołgi będą naprawdę potrzebne w przyszłości? Czy ich miejsca nie zajmą ciężkie pojazdy opancerzone piechoty? To nie jest trywialne pytanie. Ciężkie bojowe pojazdy piechoty mogą walczyć z czołgami i są dość skuteczne w starciach z mniej zaawansowanym technologicznie przeciwnikiem, zwłaszcza pod względem przewagi w powietrzu. I tu znowu trzeba powiedzieć o zintegrowanym podejściu do formowania sił zbrojnych – przeciwdziałanie różnym zagrożeniom będzie wymagało różnego sprzętu.
Ale najwyraźniej tak długo, jak są bogatsze kraje, które mogą sobie pozwolić na duże wydatki na przemysł obronny, również będą istnieć czołgi, których głównym celem będzie niszczenie pojazdów opancerzonych. Czołgi robią to dobrze, bez wątpienia.