Większość z nich – to ludzie nieprzedstawiający sobą żadnej wartości w polityce międzynarodowej, nie mówiąc o światowej, ale i w europejskiej. Dla każdego z nich po zakończeniu kariery w kraju, polityka międzynarodowa jest niedostępna. Jeśli jakieś stanowiska otrzymują, to zawsze związane jest to z autorytetem państwa, a nie z ich osobistymi walorami.
Donald Tusk nigdy nie zostałby Przewodniczącym Rady Europejskiej, gdyby przejęcie funkcji nie następowało w trakcie pełnienia obowiązków premiera. Inny, o wiele zacniejszy polityk, jakim był prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, gdyby przerwał kadencję prezydencką, to miałby szansę być Sekretarzem Generalnym NATO po George’u Robertson’ie, czy Sekretarzem Generalnym ONZ po Kofi Anianie. Ale nie został, bo już, jako były prezydent nie miał żadnych argumentów. Międzynarodowa „kariera” Hanny Gronkiewicz-Waltz i Kazimierza Marcinkiewicza oraz różne funkcje w strukturach Komisji Europejskiej to efekt rozdzielnika i towarzyskich układów na poziomie polityki krajowej.
„Odpowiedzialność przed Bogiem i historią”
Banały, w wypowiadaniu których polska „śmietanka polityczna” dawno już przekroczyła granice śmieszności, nie napotykając w naszych realiach politycznych na żadne bariery sprzeciwu, ponieważ wśród twórców idei III RP uformowało się przekonanie, że wraz z ich przyjściem do polityki będzie obowiązywać zasada „odpowiedzialności przed Bogiem i historią”, czego patologicznie odmawiają swoim poprzednikom z okresu PRL-u.
Samozwańcze przywództwo Morawieckiego
Obecnie to premier Morawiecki zdaje się walczyć o palmę pierwszeństwa wśród deklarujących miłość do Białorusi i jej mieszkańców. Jego samozwańcze przywództwo potwierdziło, w sposób werbalny, ale nieoczywisty, pozostałych trzech premierów Grupy Wyszehradzkiej podczas spotkania w Lublinie. Daleko dalej w Europie nikt się zbytnio tym przywództwem nie przejmuje, ponieważ o ile Morawiecki ględzi, wzywa, nawołuje i tworzy teoretyczne konstrukcje, o tyle reszta mówiąc Białoruś, myśli Rosja.
Polscy stratedzy ze swoimi koncepcjami w skali mikro, mogą tworzyć festiwale poparcia, promując samych siebie, robić zbiórki pod różnymi hasłami. A Ci, którzy ulegną histerii i dadzą jakiś grosz, muszą wierzyć, że kolejna pompatyczna akcja nie skończy się tak, jak ta z tornistrami dla syryjskich dzieci.
Polska w chórze obszczekujących Rosję...
Przekształcenie wewnętrznej białoruskiej problematyki w międzynarodową chryję stało się kolejną sekwencją wymuszania działań na Rosji. „Ogary poszły w las” i niedługo poznamy efekty tej nagonki, a scenariuszy wcale nie jest tak wiele. Efekty przyciskania Rosji czynnikiem ukraińskim jeszcze nie wystygły, a żądni cudzej krwi próbują rozpalić kolejne ognisko. Naukę z lekcji ukraińskiej wyciągnęli wszyscy, z tym, że daleko rozumniej uczynili to Rosjanie, którzy będąc pod ciągłą presją „zachodnich kolegów”, nie muszą się obawiać, że relacje będą chłodniejsze, bo są wystarczająco zamrożone.
Polska w chórze obszczekujących Rosję nie jest niczym wyjątkowym. Właściwie to jesteśmy zmuszeni do takich działań, choćby z powodu „teoretyczności istnienia” naszego państwa.
Polskie funkcjonowanie w polityce europejskiej konstytuowane jest naszymi relacjami ze Stanami Zjednoczonymi, a trzeba być wyjątkowo naiwnym, aby wierzyć, że w stosunkach z Waszyngtonem można występować z pozycji partnera. Teatrzyk polityczny na scenach: Litwy, Polski i Ukrainy jest nakierowany na widza własnego, który to widz wyzbywający się podmiotowości suwerena wierzy kuglarzom politycznym, szczególnie tym podkreślającym swoje nieprzeciętne związki z politykami amerykańskimi, którzy z zasady w kondominiach traktowani są na specjalnych warunkach.
Tylko „w kupie” czujemy się silni
Morawiecki nie wyzwoli Białorusi, ale skutecznie zniechęci władze białoruskie do wszystkiego, co polskie. Prezydent Łukaszenka już zapowiedział, że reeksportu polskich towarów, objętych sankcjami, do Rosji już nie będzie. Odczują to jak zawsze sadownicy, którzy biernie patrzą, jak niszczy im się ostatnie przyczółki na wschodzie.
Teza byłego ministra Bartłomieja Sienkiewicza o „teoretyczności polskiego państwa” w okresie białoruskiego kryzysu nabiera szczególnego wymiaru.