Wyrok założycielski
Mniej więcej od czasu upowszechnienia w Polsce internetu, każde pokolenie nazywamy „imionami”, które w danej grupie wiekowej bywają powszechne. I tak dzisiejsi 50-latkowie to często „Janusz i Grażyna”, ich dzieci to „Sebastian i Karina”, ale niepostrzeżenie średnią 20. roku życia przekroczyli właśnie „Oskar i Julia”.
To miała być ta młodzież, która ciągle siedziała wpatrzona w smartfony, nie uprawiała sportu i nic jej nie obchodziło. Do czasu. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego, delegalizujący ok. 90% oficjalnych aborcji w Polsce, rozgrzał młodzież do czerwoności. Polska tym prawem postawiła się tak poza Zachodem jak i Wschodem.
Poniedziałek, 26 października. Na dalekiej północy Warszawy oczekuję na autobus do domu. I widzę ją: bojowo nastawiony wzrok, poprawnie założona maseczka i nerwowe rozglądanie się dookoła. Tutaj zaraz ma się zacząć blokada drogi w ramach Strajku Kobiet. Nieco spontanicznie, ale przyłączam się, gdy widzę, że uczestnicy nie bardzo wiedzą jak tę formę protestu zrealizować. Początkowo nieśmiałe pospolite ruszenie z każdą minutą czuje coraz większą siłę. Jest w stanie blokować drogę nawet na czerwonym świetle, policja nie reaguje, więc wolno im wszystko. Przekonuję je do przepuszczania wszystkich co 5 minut. Chodzi przecież o to by sympatię osób trzecich zdobywać.
Pułapka romantyzmu
Piątek, 30 października, godziny wieczorne. Z moją Julką, choć już wiem że wcale tak na imię nie ma, umówiłem się na Żoliborzu, by porozmawiać. Gdy czoło pochodu dociera do Placu Wilsona, część ludzi jest jeszcze na Świętokrzyskiej. To bez wątpienia największe masowe wystąpienie w moim życiu. A przecież byłoby dużo większe gdyby nie pandemia, która skutecznie powstrzymuje wielu ludzi od wyjścia na ulicę. A dlaczego tu jest ona? „Czuję, że historia dzieje się na naszych oczach. Wiedziałam, że to się zamieni w wielką demonstrację. Jesteśmy tu dużą grupą studentów”, zaczyna dość pompatycznie.
Julka po raz pierwszy bierze udział w takich zgromadzeniach: „Myślę, że dużo nauczyły mnie szkolne rajdy ku pamięci Żołnierzy Wyklętych, jesteśmy patriotami” rzuca, a ja stoję jak wryty. Pytam więc czy nie czuje dysonansu, skoro to władza prawicy jest dysponentem mitu powojennego podziemia: „Oni się tylko pod niego podszywają, nie mają z tym nic wspólnego”, a gdy zauważam, że to dość romantyczna wizja patriotyzmu, to stwierdza jednoznacznie, że innej być nie może. Próbuję ratować sytuację, powołując się na budowniczych, którzy po wojnie zamiast ginąć w lasach ruszyli do stolicy odbudować ją ze zniszczeń. „To też romantyczny czyn, żeby tak się dla Ojczyzny poświęcać”. Oto więc mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem, które wystąpiło w PRL. Rządzący budowali mit polskości na krwawych powstaniach, a napełniona tą opowieścią młodzież z podobnym heroizmem potrafiła wystąpić przeciw nim. Właściwie to w pełni logiczne.
Nie ma takiej partii
Moja ciekawość rośnie. Pytam więc o poczucie reprezentacji ze strony przywódczyń Ogólnopolskiego Strajku Kobiet: „chcemy nowych wyborów, ale gdyby liderką miała być Marta Lempart to bym na nią nie zagłosowała”. Od innych uczestniczek słyszę zresztą podobne głosy „gwiazdorzy, poczuła za dużo siły, nie wykorzystuje potencjału”. Zarzutów mnóstwo.
Gdyby więc hipotetycznie te demonstracje odniosły pożądany skutek, czyli podanie się rządu do dymisji i nowe wybory parlamentarne, to przywódczynie OSK mogłyby tego masowego wystąpienia nawet nie zdyskontować. Uczestnikom najczęściej nie podoba się, że do zestawu typowo prokobiecych postulatów, dodawane są kolejne, czy to związane z ruchem związkowym, czy mniejszości seksualnych. Marta Lempart otwiera kolejne fronty i traci ochotników do walki.
Sukces masowości tych wystąpień zawiera w sobie pewnego rodzaju paradoks. Setki tysięcy ludzi wychodzą na ulicę, bo ich podmiotem jest „kobieta” i to w najbardziej tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia. Jako właśnie potencjalna matka, strażniczka domowego miru, siostra, córka, wnuczka. Słowem – większość polskiego społeczeństwa. Jeżeli rozłamy na tym tle pojawiają się nawet wśród bardziej konserwatywnych grup typu rolnicy czy kibice, to znaczy tylko tyle, że władza przestrzeliła ze swoim wyobrażeniem o Polakach, jako zwolennikach średniowiecznej moralności pilnowanej przez państwo. Odwołanie do każdej innej grupy społecznej niż „kobiety”, zmniejsza audytorium OSK i może być początkiem końca tej fali.
Ogon reakcji
Młodzież, nawet jeśli różnym głosem, to mówi swoje. Prawo do aborcji w przypadku wad płodu uznała już nie tyle za element polityki, ale dorobek cywilizacyjny, którego sobie odebrać nie da. Prawica próbowała nawet nie zatrzymać ogólnoświatowy ruch w kierunku emancypacji, ale zawrócić z tej drogi i zastosować drakońskie obostrzenia. Rozpaczliwe wezwanie Jarosława Kaczyńskiego do „obrony kościołów” było tylko próbą uchwycenia się ostatniej deski ratunku i odwołania do instytucji, która starszemu pokoleniu ciągle może wydawać się wartościowa. Ale i to nie pomogło. Żałosny rajd skrajnych nacjonalistów atakujących kobiety był raczej miarą ich własnego upadku moralnego, niczym więcej.
Opór jednak istnieje. Niewielki i bez szans. Raczej w formie rozpaczy spowodowanej bezradnością. To konflikt pokoleń. W końcu powiedzenie „ach ta dzisiejsza młodzież” nie jest przecież nowe. Julka tę małą wojnę toczy zresztą także w domu, z własnym narzeczonym. Jest jednak pewna swojego zwycięstwa, choć wyraźnie niezadowolona ze stanowiska partnera. W końcu to ona jest z tłumem, a on drugiej strony nie zasilił. Tu jedna siła jest nie tylko liczniejsza, ale też dużo bardziej zmobilizowana. „Przekonuję go. Przekonam!”, kończy z pewną dozą optymizmu.