Protest pod hasłem „Czarnek, idź do diabła” odbył się pod Ministerstwem Edukacji i Nauki. Protesty związane z osobą tego ministra zaczęły się już we wrześniu, w dniu, w którym przedstawiono jego kandydaturę. Jego osoba w roli ministra budzi sprzeciw zarówno uczniów, studentów jak i nauczycieli i kadry naukowej. Ludzie nie mogą zrozumieć, jak człowiek o tak zamkniętym średniowiecznym światopoglądzie może się zajmować edukacją, nauką czy wychowaniem.
By zrozumieć protestujących wystarczy przytoczyć kilka jego wypowiedzi nasyconych homofobią, mizoginią i katolickim fundamentalizmem. Minister edukacji jest urzędnikiem i jako taki powinien być bezstronny światopoglądowo, bo w naszym kraju nie żyją tylko ludzie podobni jemu. Nie jest. Nawet takim być nie próbuje i nie udaje.
Wypowiedzi graniczące z obłędem:
– Brońmy rodziny przed tego rodzaju zepsuciem, deprawacją, absolutnie niemoralnym postępowaniem. Brońmy nas przed „ideologią LGBT” i skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości. Ci ludzie nie są równi ludziom normalnym i skończmy wreszcie z tą dyskusją.
– W kilkunastu polskich uczelniach ogłoszono wczoraj godziny dziekańskie. To jest skandaliczna decyzja! Proszę nie zapominać, że jako minister nauki mam kompetencje do rozdzielania środków na granty i nie mam najmniejszych wątpliwości, że będziemy brali pod uwagę to, co dzieje się na tych uczelniach.
– Jeżeli potwierdzi się, że niektórzy nauczyciele namawiali uczniów do udziału w protestach lub sami brali w nich udział, powodując zagrożenie w czasie epidemii i zachowując się w sposób uwłaczający etosowi ich zawodu, będą wyciągnięte konsekwencje przewidziane prawem.
Są i wypowiedzi graniczące z obłędem:
– To jest atak na nasze wartości, na nasze świętości. To jest atak na Polskę taką, jaką znamy od wieków i taką jaką kształtowali nasi przodkowie w pocie czoła, oddając swoje życie, składając swoje życie na wolność Polski. Dzisiaj te wszystkie świętości są szargane. Niekiedy mamy do czynienia wręcz z oznakami satanizmu.
Spacerów nam jeszcze nie zabroniono
Przypominam, że władza nadal jeszcze spacerów nie zabroniła. Policja najpierw zaczęła spisywać ludzi, a gdy nie zrobiło to na nikim wrażenia, zaatakowała kilka osób. Ludzie stawiali bierny opór, siadali na ulicy i trzeba było ich wynosić. Po jakimś czasie przestali, bo jak słusznie krzyczeli demonstranci – wszystkich nas nie zamkniecie. Wtedy przez megafon postawiono policji ultimatum – albo zwolni zatrzymanych, albo ludzie pójdą na spacer pod dom Jarosława Kaczyńskiego.
Po jakimś czasie spacerowicze przeszli na rondo przy placu Unii Lubelskiej, gdzie również spacerowali blokując na nim ruch. Po kilku okrążeniach ruszyli Marszałkowską w kierunku centrum. Na placu Zbawiciela trafili na policyjną blokadę. Z policyjnych megafonów znów rozległo się wezwania do opuszczania zbiegowiska, co spacerowicze uczynili zawracając pod placem. Niestety za plecami, już za Trasą Łazienkowską policja postawiła kolejną blokadę i tu również usłyszeli, że mają opuścić „teren działania policji”. Również posłusznie to uczynili. Ale, że nie było gdzie się cofnąć na Marszałkowskiej, zeszli na dół na trasę. W ten sposób na skutek nieprzemyślanych działać policji doszło do zablokowani sześciu pasów ruchu na Al. Armii Ludowej. Bo gdzie niby ci ludzie mieli pójść, gdy z dwóch stron ich zablokowano?
O Czarnku wkrótce już zapomniano i pod hasłem ***** ***, protest stał się po prostu kolejnym antyrządowym wystąpieniem.
W pewnym momencie padło hasło – idziemy na Sejm! Demonstranci zeszli z Trasy przy placu na Rozdrożu i skierowali się w stronę Sejmu. Na placu mała grupa policjantów próbowała ich zatrzymać, ale było ich za mało. Okazali się bezradni. Przy ul. Pięknej było ich już trochę więcej, ale demonstranci po prostu skręcili w lewo kierując się na plac Konstytucji. Tam policja znów nie zdążyła przenieść radiowozów, więc spacer wszedł ponownie w Marszałkowską i dopiero przy rondzie Dmowskiego policja zablokowała już całą ulicę. Odpowiedzią protestujących był skręt w Żurawią. Doszli tak do placu Trzech Krzyży. Zaraz za placem, zepchnięci na Książęcą zostali już tam otoczeni przez niezliczone ilości policjantów, których cały czas skądś ściągano i spacer się zakończył.
W sytuacji, gdy nikt nie słucha już policji, a tym bardziej tych, co im rozkazy wydają; gdy policja nie słucha ludzi a jedynie władzy (i dodajmy, że tylko ona jeszcze tej władzy słucha), Warszawiacy pozdrawiają z okien swoich domów protest, a kierowcy klaksonami, to czy taka władza nie traci swej legitymizacji? Moim zdaniem tron się chwieje i za chwilę może upaść. I nie mówię, że to dobrze lub źle, bo mam świadomość, że do władzy wrócić może Platforma albo SLD. I oni, z tymi protestami nic wspólnego nie mając, skorzystać na tym mogą najbardziej. Czego też nam nie życzę.
Ta ulica już nie jest nasza tylko należy do Facebooka
Pod MEN stał samochód, z którego puszczano muzykę. Nie nadawałem tej muzyki, tylko ona tam była. To nie był koncert! Po prostu coś z głośnika leciało na ulicy. Okazuje się, że dla tej chciwej amerykańskiej firmy jest bez znaczenia, jak ważnymi społecznymi kwestiami się zajmujesz w swojej relacji na żywo, choćby i jakąś demokracją, prawami obywatelskimi, prawami kobiet, wolnością słowa itd. Oni, ci z tego „wolnego świata” mają to gdzieś. Liczy się jedynie interes ich korporacji i kasa, którą mogą nam wyrwać.
Na ulicy, w miejscu publicznym i dostępnym dla każdego, ktoś coś tam sobie grał, a oni mają do tego prawa? I wtedy to miejsce przestaje być publiczne, a dopóki ta muzyka leci, ta ulica już nie jest nasza tylko należy do Facebooka? To wiele mówi i jest bardzo symboliczne dla demokracji Made in USA, która dla naszych władz jest przecież wzorcem.