Na temat procesu norymberskiego czytałem już w czasach młodości, w okresie PRL – były to popularne książki polskich korespondentów prasowych – Karola Małcużyńskiego i Mariana Podkowińskiego W tym okresie bardzo popularny był też spektakl Teatru Telewizji „Epilog Norymberski” (1969) z Andrzejem Łapickim jako narratorem. To pamiętam do dziś. Ale oczywiście jako historyk interesowałem się tym tematem także później, czytałem np. kontrowersyjną, choć ciekawą książkę Davida Irvinga „Norymberga – ostatnia bitwa”.
Zrównanie strat
W historii narodu polskiego Norymberga jest wydarzeniem szczególnym. Musimy pamiętać, że Polska wychodziła z wojny jako jeden z najbardziej doświadczonych narodów – zginęło prawie 6 milionów polskich obywateli. Obecnie tego się nieraz nie rozumie, ale nastroje antyniemieckie były wtedy powszechne.
Zasłużona kara dla zbrodniarzy odpowiedzialnych za śmierć milionów Polaków
Nic więc dziwnego, że proces norymberski traktowano w Polsce jako akt sprawiedliwości, jako wymierzenie zasłużonej kary zbrodniarzom odpowiedzialnym za śmierć milionów Polaków. W tym procesie posadzono na ławie oskarżonych co najmniej dwóch ludzi, których działalność dotyczyła Polski bezpośrednio. Byli to Hans Frank – Generalny Gubernator odpowiedzialny za politykę eksterminacji w tzw. Generalnym Gubernatorstwie oraz Rudolf Hoess, komendant KL Auschwitz. Opinia publiczna śledziła wtedy z napięciem wydarzenia, jakie miały miejsce w Norymberdze – czytano szczegółowe korespondencje Małcużyńskiego i Podkowińskiego, czekano na ostateczne wyroki.
116 stron polskiego aktu oskarżenia
Tymczasem proces norymberski był organizowany naprędce, tuż po wojnie – musiał więc mieć taki przebieg, jaki miał. Może i była to – jak chcą niektórzy – polityczna demonstracja, ale przecież proces, który uwzględniałby cały materiał dowodowy i spełniał wszystkie prawnicze kryteria, musiałby się odbyć wiele lat po wojnie, a na to nikt by się nie zgodził.
Historia jako wygodne narzędzie polityczne

Tak oto Norymberga była tylko jednorazowym aktem, owszem, osądzającym przywódców III Rzeszy, ale wobec późniejszej amnezji i tolerancji w stosunku do tysięcy pomniejszych zbrodniarzy – czymś niekończonym, zatruwającym polsko-niemieckie relacje przez długie lata. Na szczęście mamy to już za sobą, choć historia wciąż jeszcze jest zbyt często wykorzystywana jako wygodne narzędzie polityczne, z reguły kosztem prawdy i pamięci o ofiarach tamtej strasznej wojny.