Platforma Obywatelska kończy dwadzieścia lat, 11 stycznia 2001 roku Andrzej Olechowski, Maciej Płażyński i Donald Tusk ogłosili powstanie nowego ruchu politycznego. Tydzień później, 19 stycznia, zaprezentowano nazwę - Platforma Obywatelska. 24 stycznia odbyła się w Gdańsku pierwsza konwencja stowarzyszenia „Platforma Obywatelska”, które później zostało przekształcone w partię.
„Właśnie Donald Tusk stał się najbardziej sprawnym w rozgrywkach wewnętrznych. I to, co się stało po kolei z Płażyńskim, z Olechowskim, później z Rokitą, to, co się stało z Gilowską, której sytuacja jest mi bardzo bliska - bo właśnie profesor Zyta Gilowska uczyła mnie w liceum podstaw ekonomii. Spotykaliśmy się na lubelskim gruncie, zawsze panią profesor ceniliśmy na Lubelszczyźnie jako samorządowca, jako osobę, która tworzy zręby programu samorządowego gospodarczego” – mówi Konrad Rękas.
Zyta Gilowska zniknęła z historii Platformy Obywatelskiej - to była „noc długich noży”.
„Jednego dnia Donald Tusk jest czyimś najserdeczniejszym bratem, a następnego dnia ten kochany braciszek zadusi kogoś po cichutku, zarzucając mu linkę od tyłu na szyję i jednego po drugim wykańcza konkurentów”.
Znany polski analityk polityczny i dziennikarz Konrad Rękas odpowiada na pytania komentatora agencji Sputnik Polska Leonida Swiridowa.
— W styczniu tego roku mija 20 lat, jak powstała Platforma Obywatelska. Co Pan pamięta z tamtych czasów, jak powstawała PO?
Zarówno PiS, jak i Platforma Obywatelska powstały, proszę sobie wyobrazić, jako partie fachowców. Zabawnie to brzmi po okresie rządów obu tych partii, kiedy wszystkiego można było po nich spodziewać, tylko nie fachowości. Podzielono role, Platforma - będą to ci fachowcy od gospodarki, a PiS to będą fachowcy od porządku, ładu i bezpieczeństwa. Zabawne, prawda? Ci, którzy zdewastowali gospodarkę Polski, czyli Platforma, to mieli być fachowcy od ekonomii, a ci, którzy zdewastowali praworządność, ład i Konstytucję w Polsce, to byli fachowcy właśnie od sprawiedliwości, zarządzania i prawa.
Gdzie kto trafiał wtedy, na początku XXI wieku - pochodzi z rządów niesławnego AWS-u. Było to często kwestią przypadkową, towarzyską. Jeśli gdzieś w jakimś mieście prezydent wstąpił do PiS-u, to nie lubiący go przewodniczący rady miasta wstępował do Platformy. I odwrotnie. Albo gdzieś jakiś poseł Czesiek znał jakiegoś Wacka, to postanowili wspólnie zrobić spółdzielnię i obsadzić miejsca Platformy. A ktoś inny znał kogoś z PiS-u i tak dalej. Powstawało to bardzo przypadkowo.

Od początku Platforma, z jednej strony, padała ofiarą wojny frakcyjnej, często bardzo ostrej, a z drugiej strony, przy całej swojej legendzie, którą właśnie tworzyła - obywatelskości, oddolności - była bardzo mocno trzymana za pysk przez centrale.
Pamiętajmy: zaczęło się, na przykład, od historii, że Platforma Obywatelska nie będzie partią. To znajome, prawda? To samo potem mówił Kukiz, to samo teraz niedawno mówił Hołownia, skończyło się, wiemy jak, prawda?
Mówiło się, że Platforma Obywatelska będzie partią oddolną. Kto dziś pamięta, że PO wymyśliła sobie, że będą prawybory, takie prawdziwe prawybory, będzie festyn, nad jeziorem, najlepiej, jakaś kiełbaska, zjadą delegaci, będą rozmawiać z kandydatami, tworzyć oddolnie listy wyborcze. Potem się okazało, że w bardzo wielu województwach wybrano nie tych, co trzeba, bo ludziom się poprzewracało w głowach, im się wydawało, że naprawdę będą decydować!
I szybciutko sporządzono nowe listy działaczy, prawidłowych, obywatelskich, oddolnych, czyli odgórnie zaklepanych. Taki fałsz towarzyszył w zasadzie Platformie od samego początku.
W tym sensie, par excellence, PiS był uczciwszy, bo nie udawał od początku, że wszystkich trzyma za mordę Jarosław Kaczyński ze swym bratem Lechem Kaczyńskim. A PO jeszcze udawała – bo w duchu europejskości, kochania się, wielonurtowość, sympatyczność, demokratyczność, obywatelskość. Jak obie te partie skończyły - wiemy dzisiaj z perspektywy właśnie dwóch dekad.
— Jak Donald Tusk został przewodniczącym Platformy Obywatelskiej, to, generalnie rzecz biorąc, od razu zaczęło się wycinanie ojców-założycieli PO. Bo najpierw odszedł Maciej Płażyński, później Zyta Gilowska. Przecież ja sam bardzo dobrze pamiętam, jak pani Zyta Gilowska w Warszawie wygłosiła przemówienie wspólnie z Donaldem Tuskiem i powiedziała przepięknie: «Donald, bracie!» I czym to się skończyło? A później był Jan Maria Rokita, który musiał być premierem z Krakowa i nie został premierem. Donald Tusk zaczął to wycinanie liderów PO...
— Faktem jest, że kiedy się to zaczęło, Donald Tusk wcale nie był najważniejszy w PO, był właśnie przegranymn politykiem z Unii Wolności, który przegrał wybory wewnętrzne z takimi tuzami, jak wielki Bronisław Gieremek. I który miał trochę szczęścia, skorzystał z niewytłumaczalnej bierności Unii Wolności, która nie była w stanie wystawić nikogo w 2000-nych latach w wyborach prezydenckich, stąd musiała potem patrzeć biernie na start Andrzeja Olechowskiego, który wydawał się z różnych powodów wyborcom czymś spoza układu.
Tak było i wcześniej, w latach 90-tych, Donald Tusk był jednym z czołowych niby liderów Kongresu Liberalno-Demokratycznego, czyli tej formacji, która sprywatyzowała Polskę. Ale nigdy nie był postacią pierwszoplanową w tej partii. Zawsze miał innych przed siebie. Po to, żeby mieć czas na zajmowanie się różnymi innymi swoimi interesikami, interesami i hobby.
Tymczasem się okazało, że właśnie Donald Tusk stał się najbardziej sprawnym w rozgrywkach wewnętrznych. I to, co się stało po kolei z Płażyńskim, z Olechowskim, później z Rokitą, to, co się stało z Gilowską, której ta sytuacja jest mi bardzo bliska - bo właśnie Zyta Gilowska jeszcze uczyła mnie w liceum podstaw ekonomii.
Spotykaliśmy się na lubelskim gruncie, zawsze panią profesor ceniliśmy na Lubelszczyźnie jako samorządowca, jako osobę, która tworzy zręby programu samorządowego gospodarczego.

Pamiętam doskonale noc, kiedy w 2005 roku Zyta Gilowksa została wycięta przez Donalda Tuska pod kompletnie idiotycznym, wymyślonym, błahym pretekstem rzekomego nepotyzmu, który każdy, kto zna Gilowską, wie, że to jest nonsens po prostu. Użyto do tej paskudnej, perfidnej gry postaci jej syna, postaci bardzo zacnej i sympatycznej, pana Gilowskiego, postaci też znanej w samorządzie lubelskim jako wartościowa postać. I w tym momencie widać było, jak wszyscy od Zyty Gilowskiej się odwracają.
Kiedy wyjeżdżała z posiedzenia Rady Krajowej Platformy, grożąc swoją rezygnacją z listy, wszyscy wstawali i mówili, że „będziemy bronić Zyty”, „jak Donald mógł, to świństwo”, a nim się skończyła ta noc, to wszystko było już poukładane: byli nowi liderzy, nowe twarze na Lubelszczyźnie, nowe twarze ekonomiczne partii. Zyta Gilowska zniknęła z historii Platformy Obywatelskiej. „Noc długich noży”. Jednego dnia Donald Tusk jest czyimś najserdeczniejszym bratem, a następnego dnia ten kochany braciszek zadusi kogoś po cichutku, zarzucając mu linkę od tyłu na szyję i jednego po drugim wykańcza konkurentów.
Cóż to jest za ewolucja partii, która od formacji Płażyńskiego kończy na formacji takiego Budki, która od postaci kontrowersyjnej, tym nie mniej jednak znaczącej, jaką jest Andrzej Olechowski, kończy na jakimś tam Schetynie i im podobnym. Jest to 20 lat degeneracji, nawet z punktu widzenia establishmentu.

— Po tych 20 latach czy PO umiera zupełnie, czy będzie jakaś transformacja partii?
— O rebrendingu PO mówi się już od dłuższego czasu. Wszyscy chyba mają świadomość, że w zasadzie od odejścia Donalda Tuska trwa normalny kryzys tej formacji.
Sam Tusk nie odszedł tak, jak chciał. To znaczy, najpierw skompromitowała się typowana na premiera pani komisarz Elżbieta Bieńkowska, która po dopuszczeniu do mikrofonu zawsze robi się „koncertową idiotką”…
— Przepraszam, „taki mamy klimat”?
— Tak, taki mamy klimat. Taki „klimat” jest pani komisarz Bieńkowskiej. Tusk nie zostawił partii tak, jak chciał. W związku z tym powstała próżnia. W próżni tej znalazł się odsuwany wcześniej Grzegorz Schetyna, na którym bazowały się nadzieje partii pod tytułem „Rządzą nami gangsterzy z PiS-u, wystawmy gangstera Grześka, on nas obroni”. Okazało się, że „gangster” Grzesiek, nadaje się, może, do straszenia, ale nie nadaje się do żadnej rozgrywki zewnętrznej.
PO już nie przetrwa jako Platforma, stąd raz jest Platformą, raz jest Koalicją Obywatelską, rozpaczliwie szuka nowych twarzy, ale te nowe twarze robią stare miny, więc to nic nie daje. Trudno wyobrazić sobie, że popiskiwanie Borysa Budki poprowadzi partię do zwycięstwa i będzie wiarygodne dla wyborców.
— Jeżeli chodzi o nowe twarze w Platformie i nowe twarze w tej części sceny politycznej, czy widzi Pan jakieś naprawdę świeże, nowe twarze? Bo, na przykład, pan Tomasz Siemoniak, po prostu jaki - no, nijaki. Pan Rafał Trzaskowski nie jest liderem, to jest oczywista oczywistość, jak mówił jeden polski klasyk. Kto może być na tej stronie sceny politycznej nowym liderem, nową twarzą? Szymon Hołownia?
— Fakt, że nie udało się nic wykreować nawet z wyniku Trzaskowskiego, całkiem dobrego, niczego interesującego, niczego, co dałoby impuls Platformie. I jeżeli mówić o nowych twarzach, o nowych nazwiskach w Platformie, to jest tylko jedno nazwisko – Donald Tusk – jest „nową” twarzą i „nowym” nazwiskiem. Muszę powiedzieć, że jamnik też musi się liczyć z własnym ogonem. Jednak nie wybieramy jamnika na premiera Polski.
Donald Tusk ma jeszcze trochę kapitału w Polsce, ale chyba też ma świadomość tego, że nie aż tyle, żeby go roztrwonić na przegrane wybory, bo na to go nie było stać. Los, na przykład, Aleksandra Kwaśniewskiego czy Lecha Wałęsy, mogł by go nauczyć, że lepiej nie zostawać już przegranym dziadkiem, który narzuca się wyborcom, zapraszany jest tylko do telewizji śniadaniowej. Chyba nie o takiej emeryturze dla siebie myśli Donald Tusk.
A Platforma Obywatelska po prostu nie ma po co sięgać. Szymon Hołownia jest formułą potencjalnego rebrendingu. Oczywiście, będzie w Polsce jakaś formacja europejska, formacja liberalna. Na razie Platforma jest taka, jaka jest - niepotrzebna nikomu, poza swoim aparatem.
— Wydaje się, że podsumowaniem 20 lat działalności Platformy Obywatelskiej jest przepiękne hasło pani Bieńkowskiej: „Taki mamy klimat”. Dziękuję bardzo za rozmowę.