Najbardziej ubawił mnie Jake Tapper – jeden z najostrzejszych komentatorów stacji, który ostatnio wywołał wielką kontrowersję stwierdzeniem, że kongresman Brian Mast, który stracił obie nogi w Afganistanie, nie jest szczerze oddany demokracji, bo kwestionował zwycięstwo Bidena – kiedy z rozanielonym uśmiechem chwalił się, że jego siostrzenica znalazła się w teledysku, w którym nauczyciele z całego kraju robili za chórek jednej z gwiazd.
Ucieczka do przodu
Z drugiej wszakże strony – te sama grupa establishmentowych liderów opinii całkowicie kwestionuje główne polityczne założenie nowego prezydenta, w którym są tak zakochani: że nie jest to czas na rozliczenia.
Inauguracyjne wystąpienie Joe Bidena było w całości poświęcone zasypywaniu podziałów, „zakończeniu wojny” i „otwieraniu dusz”. Na wstępie wspomniał wprawdzie o zagrożeniach ze strony „białej supremacji” i „krajowego terroryzmu” – zjawisk, którym Trump wyraźnie sprzyjał i które karmiły się jego rasistowską, nienawistną retoryką – ale był to głównie ukłon w stronę afroamerykańskiej bazy nowego prezydenta. Bazy, która de facto zapewniła mu zwycięstwo, tyleż w wyborach, co i prawyborach.
Biden jest jednym z polityków, którzy od zawsze kojarzeni są z walką o prawa Czarnoskórych Amerykanów; to była jego wielka, a może nawet jedyna przewaga nad Berniem Sandersem, który kluczowy problem Ameryki widzi w konflikcie klasowym, nie rasowym i jako taki uważany jest za nie dość wrażliwego na kwestie rasowe. Tymczasem protest wobec trwającej od dziesięcioleci systemowej dyskryminacji Afroamerykanów, który legł u podstaw ruchu Black Lives Matter, okazał się leitmotivem 2020 roku – i nie dało się zdobyć głosów postępowej Ameryki w oderwaniu od tego tematu. To jest to, co zapewniło Bidenowi zwycięstwo – z czego on znakomicie zdaje sobie sprawę, stąd wtręt o „białych suprematystach” w przemówieniu inauguracyjnym.
Zemsta, zemsta, zemsta na wroga...
Co zdaje niezwykle racjonalnym konceptem w kraju pękniętym na pół, gdzie 74 miliony obywateli zagłosowały na faceta, którego 80 milionów uważa za hańbę na honorze Ameryki – zwłaszcza, że z tych 74 milionów spora część ma broń.
Zajazd na Kapitolu sprzed dwóch tygodni nader dobitnie pokazywał, że ci, którzy wierzą w Trumpa, nie mają ambicji przegrywać z klasą. Jest zatem niezwykle istotnym – dla możliwości normalnego funkcjonowania państwa – żeby jak najmniej dać im odczuć przegraną. Żeby ich nie karać i nie czołgać – jednym słowem, nie wkurzać.
Tymczasem ci, którzy uważają się za zwycięzców – cała sfera mainstreamowego komentariatu z CNN na czele – strasznie pragnie zemsty. Wielbiąc Bidena za jego jednościowy przekaz, równocześnie wzywają do rozliczania, pociągania do odpowiedzialności i wyciągania konsekwencji – bo przecież zhańbienie Ameryki nie może pozostać bezkarne.
Jeżeli nowa administracja posłucha głosów swojej najbardziej opiniotwórczej bazy – będzie to niewątpliwie oznaczało dalszy upadek amerykańskiego państwa. Co mnie akurat osobiście szczególnie nie zmartwi – zawsze uważałam, że światowy prestiż USA jest i przesadny, i szkodliwy – ale może i powinno zmartwić amerykańskich patriotów. Czyli tych właśnie, którzy dziś wzywają do rozliczeń.
Ścieżka powrotu do cywilizacji
Zaskakująco to Van Jones – czarnoskóry publicysta i prawnik, którego rozpacz pod rządami Trumpa była tak wielka, że w wieczór wyborczy rozpłakał się na wizji rzewnymi łzami radości, gdy ogłoszono zwycięstwo Bidena – okazał się tym komentatorem CNN, który dostrzega to zagrożenie.
– zauważył trzeźwo Jones w czwartkowy poranek.
– Problem polega na tym, że w ten sposób wyrzucacie na stałe, poza nawias, znaczną grupę ludzi. A wasze śmieci to skarby dla faszystów. Musimy zapewnić, że ścieżka powrotu do oświeconego, cywilizowanego społeczeństwa jest jasno oświetlona i że zminimalizujemy liczbę osób, które mogą paść ofiarą tych białych ekstremistów; zredukować ich zdolność do rekrutowania. Nie możemy rozmawiać tylko z osobami, które się z nami zgadzają i które lubimy.
To lekcja, którą musi odrobić także polska opozycja, jeśli kiedykolwiek ma z sukcesem przejąć władzę. Nie mam zbyt wiele optymizmu w tej sprawie.