Według Janusza Kowalskiego jednak taki stan rzeczy jest niedopuszczalny, ponieważ „tu jest Polska”, oraz tworzy się „niebezpieczny precedens dodawania nazw stacji kolejowych w języku mniejszości np. Warschau Innenstadt czy Oppeln Western”. Tak poseł z koalicji rządzącej argumentował na Twitterze.
„Tu jest Polska!”
🇵🇱 Tu jest Polska! 6 lat temu na skutek nacisków PO i @NiemcywPolsce zamontowano niemieckie nazwy stacji kolejowych w Chrząstowicach i Dębskiej Kuźni w Opolskiem. To niebezpieczny i bezprawny precedens w Polsce!
— Janusz Kowalski (@JKowalski_posel) February 6, 2021
Więcej: https://t.co/bDkWCoh8Gs pic.twitter.com/m6bFvX4xAQ
Na Facebooku z kolei wkleił pełną treść interpelacji, jaką skierował do ministra Andrzeja Kowalczyka:
„Minęło już 6 lat od bezprawnego zamontowania niemieckich nazw stacji kolejowych w miejscowościach Chrząstowice i Dębska Kuźnia (woj. Opolskie). Zapadła przed laty decyzja nie ma podstawy w obowiązujących przepisach prawa i został podjęta na skutek działań ówczesnego sekretarza stanu w Ministerstwie Administracji Cyfryzacji Pana Stanisław Huskowskiego. Stan faktyczny wywołuje liczne wyrazy niezadowolenia mieszkańców oraz prowadzi do dezorientacji podróżnych” – uzasadniał. Powołał się też na obowiązujące prawo, rozróżniające oficjalnej nazwy miejscowości i nazwy stacji, przypomniał też, że jako wiceminister Aktywów Państwowych do października 2020 nadzorował PKP S.A., w związku z tym zwrócił się już w ubiegłym roku do prezesa zarządu spółki o usunięcie niemieckich nazw. Według posła zostały one dodane bezprawnie.
„To decyzja polityczna”
„Jeżeli więc dojdzie do demontażu tablic dwujęzycznych to bez wątpienia nie będzie to decyzja prawna ale stricte polityczna...” – napisał w mediach społecznościowych. Powołał się na wcześniejsze próby usunięcia niemieckich nazw. Najpierw, w maju 2014 r. w tej sprawie odbyła się wymiana pism pomiędzy Ministerstwem Administracji i Cyfryzacji oraz przedstawicielami PKP. Wówczas tablice usunięto na czas remontu, jednak ministerstwo opowiedziało się za ich powrotem w podwójnym kształcie. Później, jak przypomina Bartek na Facebooku, „w grudniu 2015 r. mamy już rząd Prawa i Sprawiedliwości. PKP podlegające Panu Ministrowi poszło między czasie już krok dalej (o czym Pan Minister może nie wie?) i uregulowało kwestię oznakowania na terenach zamieszkiwanych przez mniejszości w swych wytycznych. Zapis mówi wprost: >>9. nazw stacji/ przystanków osobowych nie tłumaczymy na języki obce, z wyjątkiem nazw lokalizacji na terenach zamieszkałych przez ustawowo uznane mniejszości narodowe (białoruską, litewską, niemiecką, ukraińską) i etniczne...<<”.
Co więcej, Bartek wsparł też internecie kampanię lokalnej mniejszościowej młodzieży w obronie niemieckich nazw – #wPolsceusiebie #naszHeimat.
Polska to również ojczyzna mniejszości narodowych i etnicznych ją zamieszkujących od stuleci. Patrząc na demografię wiemy jak bardzo potrzebujemy młodych, aktywnych ludzi, którzy chcą żyć w państwie otwartym, tolerancyjnym i europejskim. Wesprzyjmy więc ich akcję i pochwalmy się swą wielokulturowością
– napisał, udostępniając post kampanii.
Akcja kierowana jest do różnych mniejszości zamieszkujących polskie terytorium.
W naszym kraju oprócz gmin z niemieckimi nazwami miejscowości są również 22 gminy z dwujęzycznymi nazwami miejscowości w języku kaszubskim i po jednej gminie z tablicami w językach: litewskim, łemkowskim i białoruskim. W tej chwili podwójne nazwy mogą być wprowadzane, jeśli mniejszość w danej gminie wynosi 20 procent, a na zmianę zgodzi się co najmniej połowa mieszkańców (w praktyce nie zawsze wygląda to tak sztywno). Ostatecznie decyzję podejmuje rada gminy. W 2019 roku najwięcej gmin miało podwójne nazewnictwo polsko-kaszubskie i polsko-niemieckie.