Głośno ostatnio o produkcji polskiej szczepionki na koronawiusa. „Polskie firmy również chcą zaangażować się w proces wytwarzania szczepionki” – mówił w ubiegłym tygodniu w wywiadzie dla PAP premier Mateusz Morawiecki, podkreślając, że konieczne jest zainwestowanie w budowę fabryk lub linii produkcyjnych. „Jesteśmy na to przygotowani” – stwierdził.
Czy rzeczywiście tak się stanie? Prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego (PZPPF) Krzysztof Kopeć uważa, że jest to niemożliwe i to z dwóch przyczyn. Przede wszystkim kosztowałoby to dużo – kilkadziesiąt, a nawet kilkaset milionów złotych – podkreśla prezes PZPPF w rozmowie z DGP. Kolejną przyczyną jest czas. „Na specjalistyczny sprzęt od producenta czeka się od sześciu do dziewięciu miesięcy. Następnie sprzęt trzeba zwalidować i zakwalifikować, co trwa kolejne trzy do sześciu miesięcy” – wyjaśnia Kopeć. Wychodzi więc na to, że produkcja szczepionki mogłaby ruszyć najwcześniej za rok, kiedy będzie już po pandemii.
Spotkania w sprawie polskiej szczepionki odbyły się także w Ministerstwie Edukacji i Nauki, informuje portal. Przedstawiciele różnych agencji (ABM, NCN, NCBiR, FNP, PZH-NIZP), którzy brali w nich udział doszli do jednego wniosku, że „możliwość rozwoju szczepionki na tym etapie pandemii jest bardzo ograniczona, a pieniądze lepiej przeznaczyć na coś innego”.
Polski preparat kosztowałby masę pieniędzy i wszedł na rynek bardzo późno, co oznaczałoby, że nie znalazłby nabywców. W końcu wszyscy, których na to stać, już obkupili się w dostępne preparaty albo te, które niebawem trafią na rynek. A skoro nie znalazłby nabywców, to nie zarobiłby na siebie – czytamy.