https://pl.sputniknews.com/20210610/uwaga-dezinformacja-sputnik-14377689.html
Uwaga dezinformacja!
Uwaga dezinformacja!
Grono czytelników Sputnik Polska stale się powiększa. I to nie tylko o tych, którzy szukają alternatywnych źródeł informacji, ale także o takich, którzy robią... 10.06.2021, Sputnik Polska
2021-06-10T17:00+0200
2021-06-10T17:00+0200
2021-06-13T18:46+0200
polityka
polska
społeczeństwo
rosja
polska
stosunki rosyjsko-amerykańskie
rusofobia
sankcje antyrosyjskie
piszą dla nas
/html/head/meta[@name='og:title']/@content
/html/head/meta[@name='og:description']/@content
https://cdnnpl1.img.sputniknews.com/img/832/50/8325010_0:303:6000:3696_1920x0_80_0_0_0ae84bbaf3ab9d3b2a4be419d228f436.jpg
PionierzyZjawisko, o którym traktuje ten tekst, to głównie „demaskatorzy dezinformacji”, którymi troszkę obrodziło ostatnimi czasy w Internecie, acz mimo usilnych starań pozostają wciąż niezauważalni. Nie byli oni jednak pierwsi. Zanim rozpoczęła się oszczercza kampania przeciwko mediom niezachodnim, pojawili się w przestrzeni publicznej hobbystyczni „śledczy” w stylu Marcina Ludwika Reya, tłumacza języka francuskiego z podkrakowskich Dobczyc.Prowadzony przez niego profil „Rosyjska V kolumna w Polsce” był wśród zainteresowanych zagadnieniami międzynarodowymi Polaków dosyć popularny, choć zupełnie nie nadawał się do czytania, a to przez przyjętą formę kilometrowych opisów i amatorsko obrobionych fotografii. Autor pisał właściwie o faktach, z tym że łączył wszystkie kropki tak, by na końcu zawsze znajdowała się Moskwa - jako praprzyczyna wszelkiego zła.Pierwsze koty za płoty. „Ujawnianie macek Kremla” w kilka lat później weszło do mainstreamu, a to za sprawą Tomasza Piątka, którego kolejne kuriozalne publikacje naprawdę są przez wielu traktowane jako źródło informacji. Piątek już nie tylko w przenośni łączył kropki, ale nawet rozrysowywał „sieci powiązań” z podobnym założeniem i skutkiem jak to było u Reya. Co bardziej rozsądni obserwatorzy zresztą celnie to wyśmiewali, ale to nie oni nadają ton polskiej debacie publicznej, i dziś Piątek faktycznie odgrywa rolę autorytetu w kwestii „powiązań z Rosją”.Gdy media rosyjskie dla wielu ludzi na świecie okazały się być atrakcyjnym źródłem informacji, euroatlantycka konkurencja poczęła ludzi przekonywać, że kłamstwo to jakiś nowoczesny wynalazek, z którym trzeba walczyć, a jego epicentrum znajduje się oczywiście na Wschodzie. W rzeczywistości chodziło o przestraszenie ludzi i przekonanie ich, że korzystanie z przekazu niezachodniego niesie ze sobą jakieś zagrożenia. Ot, wielkie koncerny medialne powiązane z szeroko rozumianym Zachodem chciałyby utrzymać dominującą pozycję na rynku kłamstwa.Metodą „na brukowca”Analiza szczegółów tego zjawiska w warstwie technicznej nie jest niczym przyjemnym, ale jest o tyle istotna, że pozwala zrozumieć jego fenomen. Twórcy takich treści posługują się właściwie tym samym co brukowce, stosując krzykliwe tytuły, na przykład w formie pytań retorycznych, co chroni ich przed odpowiedzialnością karną za znieważenie. Wystarczy rzucić czytelnikowi przynętę w stylu „co Tomasz Jankowski robił w Moskwie?” i już bez zagłębiania się w treść, można przekazać mu domysł, że przyjechał po instrukcje od KGB (mieszanie nazw rosyjskich instytucji takich jak NKWD, KGB, GRU i FSB to wcale nie głupota, to manipulacja mająca dodatkowo przestraszyć odbiorców) i trochę rubelków. Do tego oczywiście warto dodać jakieś zdjęcie, np. z Placu Czerwonego. Co z tego, że wrzucił je sam właściciel, przecież czytelnik tego nie wie.Automatycznie treść w ten sposób skonstruowana staje się dla odbiorcy atrakcyjna, bo czuje on, że może dowiedzieć się czegoś, czego w żaden inny sposób nie mógłby odkryć. W gruncie rzeczy użytkownicy Internetu są leniwi i wolą, gdy „poszukiwania” zrobi ktoś za nich.Oczywiście na nic by się to wszystko zdało, gdyby nie odgórnie narzucona atmosfera rusofobii, tworząca glebę pod takie inicjatywy. Nie wejdziemy w umysł Tomasza Piątka i nie odgadniemy, czy on rzeczywiście w te własne publicystyczne potworki wierzy, czy może świadomie zarabia na nich pieniądze, ale gdyby nie to, że „rosyjscy agenci” to obecnie najbardziej poszukiwany towar na zachodnim rynku, to jego książki sprzedawane by były najwyżej przez ulicznych handlarzy i to po kilkukrotnej przecenie. O ile by je ktoś w ogóle wydał. Pojęcia takie jak „fake-news”, „dezinformacja” czy „wojna informacyjna” zostały Polakom wdrukowane przez zachodnie środki masowego przekazu i przypisane Rosjanom, co pozwala oficjalnej propagandzie dyskwalifikować przeciwnika jako partnera do dyskusji.Ignorancja w służbie ingerencjiOstatnie tygodnie i kampania podobnych „specjalistów” z Disinfo_Digest (notabene, tę nazwę musiał wymyślić ktoś naprawdę genialny, do kogo ma to niby trafić?!) to żywy przykład tego co powyżej. Zanim jednak przejdziemy do konkretów, przyjrzyjmy się z bliska naszym „śledczym”. Wg ich własnych słów istnieją od 2014 roku, czyli po 7 latach działalności zebrali na Facebooku całe… 691 polubień i prawdopodobnie właśnie spod mojej klawiatury wychodzi najpopularniejsza publikacja na ich temat. Nie przeszkadza im to jednak pozować na wyrocznię, która – posługując się prostymi tytułami – uzurpuje sobie prawo do przypisywania komuś/czemuś charakteru „dezinformacyjnego”.I tak dostało się ostatnio zarówno mi, jak i mojemu koledze Konradowi Rękasowi. Jako „prorosyjscy agitatorzy” mieliśmy się dopuścić „dezinformacji”, upowszechniając wiadomość o ingerencji Polski w sprawy wewnętrzne na Białorusi. Co było nieprawdą? Że polskie władze ogłosiły brak uznania dla wyboru Aleksandra Łukaszenki? Że z budżetu państwa wydzielono kilkadziesiąt milionów złotych na „wsparcie dla opozycji” białoruskiej? A może Biełsat nie istnieje, tylko go sobie wymyśliliśmy? I czy to nie jest ingerencja?Właściwie można by było na to machnąć ręką, bo przecież cała ta inicjatywa to wyraźne „rozliczanie grantu” bez szczególnego przywiązywania się do realizacji zadania, wszakże czytają ich chyba tylko oni sami i niespecjalnie bądź nieudolnie starają się o popularność. Problem polega jednak na tym, że brak reakcji pozwala takim ćwierćinteligentom pozować na ekspertów, zaczynają być oni zapraszani do mediów w podobnym charakterze, a kończy się to kolejnymi ograniczeniami i tak wąskiej już w Polsce wolności słowa. Nie możemy pozwolić na to, by ludzie hańbiący polskie barwy narodowe symbolem NATO, stroili się na patriotów i rozliczali nas ze stosunku do naszej Ojczyzny. Ukochanej nie oddamy.
https://pl.sputniknews.com/20210517/polka-bedzie-walczyc-z-rosyjska-dezinformacja-na-czele-specjalnej-unijnej-grupy--14286953.html
https://pl.sputniknews.com/20210509/rdif-nazwal-artykul-o-zerwaniu-negocjacji-z-niemcami-ws-sputnika-V-fejkiem-sputnik-14251322.html
https://pl.sputniknews.com/20210610/polak-aresztowany-pod-zarzutem-szpiegostwa-dla-rosjan-14375316.html
https://pl.sputniknews.com/20210219/fake-newsy-i-dezinformacja-czy-za-wszystkim-stoi-rosja-sputnik-13858609.html
rosja
Sputnik Polska
kontakt.pl@sputniknews.com
+74956456601
MIA „Rosiya Segodnya“
2021
Tomasz Jankowski
https://cdnnpl1.img.sputniknews.com/img/1087/63/10876328_0:0:1568:1568_100x100_80_0_0_e3b2b0ba038c6d745def4b85ece189c4.jpg
Tomasz Jankowski
https://cdnnpl1.img.sputniknews.com/img/1087/63/10876328_0:0:1568:1568_100x100_80_0_0_e3b2b0ba038c6d745def4b85ece189c4.jpg
Aktualności
pl_PL
Sputnik Polska
kontakt.pl@sputniknews.com
+74956456601
MIA „Rosiya Segodnya“
https://cdnnpl1.img.sputniknews.com/img/832/50/8325010_0:114:6000:3885_1920x0_80_0_0_70e6a55f290158b817724eba9b5603a7.jpgSputnik Polska
kontakt.pl@sputniknews.com
+74956456601
MIA „Rosiya Segodnya“
Tomasz Jankowski
https://cdnnpl1.img.sputniknews.com/img/1087/63/10876328_0:0:1568:1568_100x100_80_0_0_e3b2b0ba038c6d745def4b85ece189c4.jpg
rosja, polska, stosunki rosyjsko-amerykańskie, rusofobia, sankcje antyrosyjskie
rosja, polska, stosunki rosyjsko-amerykańskie, rusofobia, sankcje antyrosyjskie
Uwaga dezinformacja!
17:00 10.06.2021 (Zaktualizowane: 18:46 13.06.2021) Grono czytelników Sputnik Polska stale się powiększa. I to nie tylko o tych, którzy szukają alternatywnych źródeł informacji, ale także o takich, którzy robią to „zawodowo”. Lepiej lub gorzej.
Pionierzy
Zjawisko, o którym traktuje ten tekst, to głównie „demaskatorzy
dezinformacji”, którymi troszkę obrodziło ostatnimi czasy w Internecie, acz mimo usilnych starań pozostają wciąż niezauważalni. Nie byli oni jednak pierwsi. Zanim rozpoczęła się oszczercza kampania przeciwko mediom niezachodnim, pojawili się w przestrzeni publicznej hobbystyczni „śledczy” w stylu Marcina Ludwika Reya, tłumacza języka francuskiego z podkrakowskich Dobczyc.
Prowadzony przez niego profil „Rosyjska V kolumna w Polsce” był wśród zainteresowanych zagadnieniami międzynarodowymi Polaków dosyć popularny, choć zupełnie nie nadawał się do czytania, a to przez przyjętą formę kilometrowych opisów i amatorsko obrobionych fotografii. Autor pisał właściwie o faktach, z tym że łączył wszystkie kropki tak, by na końcu zawsze znajdowała się Moskwa - jako praprzyczyna wszelkiego zła.
Pierwsze koty za płoty. „Ujawnianie macek
Kremla” w kilka lat później weszło do mainstreamu, a to za sprawą Tomasza Piątka, którego kolejne kuriozalne publikacje naprawdę są przez wielu traktowane jako źródło informacji. Piątek już nie tylko w przenośni łączył kropki, ale nawet rozrysowywał „sieci powiązań” z podobnym założeniem i skutkiem jak to było u Reya. Co bardziej rozsądni obserwatorzy zresztą celnie to wyśmiewali, ale to nie oni nadają ton polskiej debacie publicznej, i dziś Piątek faktycznie odgrywa rolę autorytetu w kwestii „powiązań z Rosją”.
Nie jest to jednak nasz rodzimy pomysł. Walka „przeciwko fake-newsom” rozpoczęła się mniej więcej wtedy, gdy zachodnie środki masowego przekazu utraciły monopol na pranie ludziom mózgów.
Gdy media rosyjskie dla wielu ludzi na świecie okazały się być atrakcyjnym źródłem informacji, euroatlantycka konkurencja poczęła ludzi przekonywać, że kłamstwo to jakiś nowoczesny wynalazek, z którym trzeba walczyć, a jego epicentrum znajduje się oczywiście na Wschodzie. W rzeczywistości chodziło o przestraszenie ludzi i przekonanie ich, że korzystanie z przekazu niezachodniego niesie ze sobą jakieś zagrożenia. Ot, wielkie koncerny medialne powiązane z szeroko rozumianym Zachodem chciałyby utrzymać dominującą pozycję na rynku kłamstwa.
Metodą „na brukowca”
Analiza szczegółów tego zjawiska w warstwie technicznej nie jest niczym przyjemnym, ale jest o tyle istotna, że pozwala zrozumieć jego fenomen. Twórcy takich treści posługują się właściwie tym samym co brukowce, stosując krzykliwe tytuły, na przykład w formie pytań retorycznych, co chroni ich przed odpowiedzialnością karną za znieważenie. Wystarczy rzucić czytelnikowi przynętę w stylu „co Tomasz Jankowski robił w Moskwie?” i już bez zagłębiania się w treść, można przekazać mu domysł, że przyjechał po instrukcje od KGB (mieszanie nazw rosyjskich instytucji takich jak NKWD, KGB, GRU i FSB to wcale nie głupota, to manipulacja mająca dodatkowo przestraszyć odbiorców) i trochę rubelków. Do tego oczywiście warto dodać jakieś zdjęcie, np. z Placu Czerwonego. Co z tego, że wrzucił je sam właściciel, przecież czytelnik tego nie wie.
Tu dochodzimy do drugiej metody, czyli tworzenia sztucznej aury tajemniczości. „Śledczy” piszą o rzeczach powszechnie znanych, nie wymagających jakichś wybitnych poszukiwań, ale ujmują je w takim tonie, jakby były one ich odkryciami. Temu służą znów napastliwe oświadczenia w rodzaju „ujawniamy!”.
Automatycznie treść w ten sposób skonstruowana staje się dla odbiorcy atrakcyjna, bo czuje on, że może dowiedzieć się czegoś, czego w żaden inny sposób nie mógłby odkryć. W gruncie rzeczy użytkownicy Internetu są leniwi i wolą, gdy „poszukiwania” zrobi ktoś za nich.
Oczywiście na nic by się to wszystko zdało, gdyby nie odgórnie narzucona
atmosfera rusofobii, tworząca glebę pod takie inicjatywy. Nie wejdziemy w umysł Tomasza Piątka i nie odgadniemy, czy on rzeczywiście w te własne publicystyczne potworki wierzy, czy może świadomie zarabia na nich pieniądze, ale gdyby nie to, że „rosyjscy agenci” to obecnie najbardziej poszukiwany towar na zachodnim rynku, to jego książki sprzedawane by były najwyżej przez ulicznych handlarzy i to po kilkukrotnej przecenie. O ile by je ktoś w ogóle wydał. Pojęcia takie jak „fake-news”, „dezinformacja” czy „wojna informacyjna” zostały Polakom wdrukowane przez zachodnie środki masowego przekazu i przypisane Rosjanom, co pozwala oficjalnej propagandzie dyskwalifikować przeciwnika jako partnera do dyskusji.
Ignorancja w służbie ingerencji
Ostatnie tygodnie i kampania podobnych „specjalistów” z Disinfo_Digest (notabene, tę nazwę musiał wymyślić ktoś naprawdę genialny, do kogo ma to niby trafić?!) to żywy przykład tego co powyżej. Zanim jednak przejdziemy do konkretów, przyjrzyjmy się z bliska naszym „śledczym”. Wg ich własnych słów istnieją od 2014 roku, czyli po 7 latach działalności zebrali
na Facebooku całe… 691 polubień i prawdopodobnie właśnie spod mojej klawiatury wychodzi najpopularniejsza publikacja na ich temat. Nie przeszkadza im to jednak pozować na wyrocznię, która – posługując się prostymi tytułami – uzurpuje sobie prawo do przypisywania komuś/czemuś charakteru „dezinformacyjnego”.
Oczywiście nie ma w tym najmniejszego uzasadnienia merytorycznego, tacy tropiciele uważają, że nie mają obowiązku niczego argumentować, to oni decydują o tym, co jest prawdą, a co nie.
I tak dostało się ostatnio zarówno mi, jak i mojemu koledze
Konradowi Rękasowi. Jako „prorosyjscy agitatorzy” mieliśmy się dopuścić „dezinformacji”, upowszechniając wiadomość o ingerencji Polski w sprawy wewnętrzne na Białorusi. Co było nieprawdą? Że polskie władze ogłosiły brak uznania dla wyboru Aleksandra Łukaszenki? Że z budżetu państwa wydzielono kilkadziesiąt milionów złotych na „wsparcie dla opozycji” białoruskiej? A może Biełsat nie istnieje, tylko go sobie wymyśliliśmy? I czy to nie jest ingerencja?
Cóż, wyobraźmy sobie gdyby Rosjanie nie uznali wyboru Andrzeja Dudy, ogłosili milionowe dotacje dla przychylnych sobie polityków w Polsce. Jakbyście to nazwali drodzy śledczy?
Właściwie można by było na to machnąć ręką, bo przecież cała ta inicjatywa to wyraźne „rozliczanie grantu” bez szczególnego przywiązywania się do realizacji zadania, wszakże czytają ich chyba tylko oni sami i niespecjalnie bądź nieudolnie starają się o popularność. Problem polega jednak na tym, że brak reakcji pozwala takim ćwierćinteligentom pozować na ekspertów, zaczynają być oni zapraszani do mediów w podobnym charakterze, a kończy się to kolejnymi ograniczeniami i tak wąskiej już w Polsce wolności słowa. Nie możemy pozwolić na to, by ludzie hańbiący polskie barwy narodowe symbolem NATO, stroili się na patriotów i rozliczali nas ze stosunku do naszej Ojczyzny. Ukochanej nie oddamy.