Kurtyna na Bugu?
Niezawodny w takich sytuacjach minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak ogłosił właśnie decyzję o budowie liczącego 2,5 m wysokości ogrodzenia na granicy polsko-białoruskiej. Nikt szczególnie nie zastanawia się nad celowością takiego rozwiązania. Ani nad jego konsekwencjami.
Tymczasem okazuje się, że rozdmuchany przez media „kryzys migracyjny” ma posłużyć do nie tylko symbolicznego, ale jak najbardziej realnego odtworzenia żelaznej kurtyny.
Rola granicy
Granica z definicji ma dzielić, a nie łączyć. Ci, którzy twierdzą, że jest inaczej, mówią o otwartych granicach, są jakby reliktem z poprzedniej, krótkotrwałej i minionej już epoki. Dlatego decyzja o tzw. uszczelnieniu granicy, powodowana rzekomo napływem kilkudziesięciu nielegalnych migrantów, jest rozstrzygnięciem na wskroś politycznym. Nie warto zwracać uwagi na oficjalne tłumaczenia, że chodzi tu o zatrzymanie napływu migrantów. Nie należy też nijak łączyć budowy murów, płotów i zasieków ze sprawami stosunku do nielegalnych przybyszy. Sprawa ma całkiem inny wymiar, dodajmy: daleki od rozumowania w kategoriach racjonalnych.
Granica może mieć – obok kontrolnej – również funkcję obronną, ale przede wszystkim symboliczną. Im bardziej ufortyfikowana, tym bardziej wpisuje się w działania wizerunkowe podgrzewające czy utrwalające istniejący konflikt.
Przy czym inicjatorem podziału, a czasem wręcz demonstracji wyższości wobec sąsiada, jest zawsze ta strona, która budowę zasieków i umocnień granicznych inicjuje. W tym przypadku to Polska, której władze starają się usilnie przekonać społeczeństwo o zagrożeniach zza Bugu.
Skoki przez płoty i mury
Na dobrą sprawę nie powstały jeszcze na świecie bariery graniczne, które byłyby nie do sforsowania. Z historii najnowszej pamiętamy przecież fakty przekraczania muru berlińskiego czy granicy wewnątrzniemieckiej, pozornie potężnych instalacji, które miały wyeliminować jakiekolwiek przypadki nielegalnych przekroczeń. Okazało się, że nie są skuteczne, więc wzmocniono ich osobową ochronę i wydano rozkazy strzelania do osób próbujących ją, wbrew świadomości ryzyka, przejść. W ostatnich latach poziom imigracji do Europy spowodował powstanie ogrodzeń granicznych pomiędzy Węgrami a Serbią i Chorwacją oraz pomiędzy Austrią a Słowenią. Powstały też umocnienia na granicach zewnętrznych Unii Europejskiej z Turcją – w Bułgarii i Grecji. Wszystkie one nie znajdują racjonalnego zastosowania, jeśli nie są traktowane wyłącznie jako środek wspomagający pracę służb granicznych, wymagających dodatkowego wzmocnienia osobowego i sprzętowego.
Najsłynniejszym z murów, którego budowę ogłoszono w ostatnich latach był jednak ten na granicy amerykańsko-meksykańskiej, liczącej 3145 km (do tej pory powstało już ponad 1000 km murów i płotów dzielących oba kraje). Z inicjatywą jego budowy wystąpił, jak pamiętamy, poprzedni amerykański prezydent Donald Trump, idol obecnie rządzącego w Polsce obozu. Była to polityczna manifestacja bliskiego jego sercu izolacjonizmu, za którą nastąpiło wycofanie się Waszyngtonu z Północnoamerykańskiego Układu Wolnego Handlu (NAFTA). Według badań przeprowadzonych przez dwie amerykańskie uczelnie z pogranicza z Meksykiem – Uniwersytet Texas A&M i Teksański Uniwersytet Technologiczny – mur nie ma większego wpływu na powstrzymanie nielegalnej imigracji i przemytu do Stanów Zjednoczonych z południa. Ma znaczenie symboliczne; jest aktem politycznym, fizycznym manifestem amerykańskiego izolacjonizmu epoki Trumpa i poczucia wyższości nad hiszpańskojęzycznymi, uboższymi sąsiadami.
Mury nowej zimnej wojny
Pojawia się ostatnio też moda na budowę murów granicznych w naszej części Europy. Mają one charakter jednoznacznej deklaracji politycznej. Swój mur na granicy z Rosją buduje od lat Ukraina, choć postępy w realizacji tej inwestycji najprawdopodobniej spowalnia endemiczna w tym kraju korupcja. W mury i płoty na rubieżach z Federacją Rosyjską, a ostatnio też Białorusią, inwestują również Bałtowie: Estonia, Łotwa i Litwa. Do tego niezbyt elitarnego grona dołącza i Polska. Po zamknięciu jeszcze 2016 roku małego ruchu granicznego z obwodem kaliningradzkim (wówczas wspomniany Błaszczak jako szef resortu spraw wewnętrznych argumentował to m.in. faktem, iż Rosjanie przyjeżdżają stamtąd, by składać wieńce i znicze pod pomnikami – dziś już nieistniejącymi – Armii Czerwonej i trzeba coś z tym zrobić), przyszła kolej na Białoruś.
Rozwiązanie potencjalnego zagrożenia napływem nielegalnych migrantów z kierunku białoruskiego jest banalnie proste. Polega na wznowieniu normalnego, sąsiedzkiego dialogu politycznego z Mińskiem oraz realizacji, a w razie potrzeby podpisaniu nowych umów z Białorusią o współpracy pograniczników. W zapowiedzi polskiego ministra obrony narodowej nie chodzi jednak o to, by powstrzymać migrantów. Cele są całkiem inne i polegają na próbie psychologicznego i propagandowego oddziaływania na Polaków. Po pierwsze, mają oni żyć w przekonaniu, że rząd z determinacją broni ich przez napływem obcych. Po drugie, w ich umysłach ma powstać mur, płot i kurtyna oddzielająca ich symbolicznie od „wrogów” ze Wschodu. Te mentalne zasieki mają być kopią tych, które od lat pielęgnują w swych głowach ludzie pokroju Błaszczaka.