https://pl.sputniknews.com/20220221/ostatni-zakret-przed-przepascia-17365891.html
Ostatni zakręt przed przepaścią
Ostatni zakręt przed przepaścią
Zapowiedź Wołodymyra Zełeńskiego o chęci wycofania się z postanowień Memorandum Budapesztańskiego to mógłby być dowód na jego osobiste szaleństwo, ale na tych... 21.02.2022, Sputnik Polska
2022-02-21T16:30+0100
2022-02-21T16:30+0100
2022-02-21T16:55+0100
piszą dla nas
memorandum budapeszteńskie
ukraina
rosja
/html/head/meta[@name='og:title']/@content
/html/head/meta[@name='og:description']/@content
https://cdnnpl1.img.sputniknews.com/img/671/71/6717163_0:177:2001:1302_1920x0_80_0_0_9d7e5b1214c084cac635f965f30ca1b2.jpg
Gdzie Krym, gdzie BudapesztMemorandum to nic innego jak wyrażenie poglądu, nie nosi ono charakteru traktatu, nie jest prawnym zobowiązaniem, a więc nie jest też elementem „prawa międzynarodowego”. Tego ostatniego często używa się w debacie publicznej, nie potrafiąc go zdefiniować, a kwalifikując do niego właśnie Memorandum Budapesztańskie i stwierdzając, że Federacja Rosyjska je łamie, a więc „łamie prawo międzynarodowe”. Ot, konstrukcja jakich wiele. W przypadku Rosji zazwyczaj wychodzimy od szczegółu do ogółu, byle tylko uzasadnić, że Moskwa jest poza cywilizowanym światem. Idzie przywyknąć.Nie zmienia to jednak faktu, że sam ten dokument nie może być traktowany na równi z umowami międzynarodowymi, a co najwyżej można go porównywać z ogólnymi zasadami czy wartościami wynikającymi z ponadpaństwowych porozumień. Taką wartością jest również poszanowanie prawa do samostanowienia z Karty Narodów Zjednoczonych (dla której Memorandum Budapesztańskie zawiera zresztą wyjątek) i ciężko z tej perspektywy odmówić wyrażenia woli mieszkańcom Krymu, którzy w większości czujący się Rosjanami zwyczajnie nie chcieli żyć pod rządami nacjonalistów definiujących swoją narodowość jako zaprzeczenie rosyjskiej, bo tym jest przecież neobanderowska tożsamość.Trzeba jednak pamiętać, że separatyzm na Ukrainie to nie jest jakaś mityczna rosyjska ingerencja, którą można tłumaczyć aktywnością Kremla czy FSB. Donieck, Ługańsk, ale też Charków i w jakimś stopniu Odessa to ośrodki kultury rosyjskiej, tolerujące ukraińską o ile nie jest ona w konflikcie z pierwotną. Działało to aż do Majdanu, a właściwie do momentu, w którym po zamachu stanu przegłosowano ustawę językową dyskryminującą język rosyjski, dla ogromnej liczby mieszkańców będącym językiem pierwszym. Biorąc pod uwagę mapę poparcia dla Wołodymyra Zełeńskiego w wyborach, po której wyraźnie widać, że to wschód Ukrainy zapewnił mu miażdżące zwycięstwo w II turze, można zakładać, iż wyborcy traktowali go jak kogoś, kto jest w stanie zatrzymać ten potok etnonacjonalistycznego szaleństwa.Kijów nie chce zjednoczeniaOstatni rok to jednak działania zupełnie odwrotne. Ukraiński prezydent nie zrobił niczego w kierunku pojednania. O ile na początku kadencji starał się znaleźć jakiś kompromis między zwaśnionymi stronami, chcąc faktycznie osiągnąć minimalny poziom poczucia wspólnoty obywateli Ukrainy, o tyle jego działania takie jak ocenzurowanie opozycyjnych telewizji, czy nakaz wydawania czasopism w języku ukraińskim, to kroki jedynie pogłębiające problem.Oczywiście, w krajach frontowych Zachodu, takich jakim niestety stała się Polska, wszystko sobie tłumaczymy działaniem Rosji, ale jest rzeczą dyskusyjną na ile istotny był wpływ Moskwy na postępujący rozpad Ukrainy, a tylko to mogłoby być rozpatrywanie w kontekście ewentualnego złamania postanowień z Budapesztu. Postawa Rosji jest zresztą dwuznaczna. O ile Krym został po referendum zintegrowany z resztą kraju, a władze rosyjskie dokonały nawet w tym celu potężnych inwestycji infrastrukturalnych, o tyle Republiki Ludowe: Doniecka i Ługańska, nadal pozostają przez Rosję nieuznawane. Co więcej, Porozumienia Mińskie zakładają przecież docelowy powrót obu tych podmiotów do państwa ukraińskiego.I tu dochodzimy do sedna. Czy samej Ukrainie w ogóle jeszcze zależy na integralności terytorialnej? Czy Kijów robi wszystko by ją przywrócić, niechby nawet i w części? A może na odwrót? Cóż, te 10% mieszkańców Ukrainy mogłoby być rozstrzygające w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich, a to dla słabnącego w sondażach Zełeńskiego mogłoby być kłopotem, zwłaszcza gdy stawia on na nacjonalistyczną licytację z obozem prawicy. Opowiada się nam bajki, że Ukraińcy to już inny naród niż w 2014 roku, ale nadal służbę przy froncie pełnią rekruci z lwowskiego i tarnopolskiego, a nie z Kijowa czy Krzywego Rogu. Nadmierna ostrożność czy obawa przed przejściem na drugą stronę?Kto i po co mówi przez Zełeńskiego?Co więc chce zalegalizować prezydent, zapowiadając wycofanie się z deklaracji, wedle której Ukraina posiada gwarancje integralności? A może kto inny mówi jego głosem? Trwały rozpad Ukrainy nie byłby dzisiaj na rękę ani Ukrainie, ani Rosji. Gdyby separatyzm pojawił się na zachodzie państwa, w dawnej Galicji Wschodniej, to z całą pewnością mielibyśmy do czynienia z szybką integracją tej części Ukrainy z politycznymi i militarnymi strukturami Zachodu. Kraj byłby 5 razy mniejszy, ale co to kogo obchodzi w Waszyngtonie, skoro można by się znów zbliżyć do granic Rosji? Z perspektywy NATO mógłby to być nawet sukces, gdyby na terenie b. ZSRR istniało niewielkie, ale zmobilizowane przeciw Moskwie państewko, będące potencjalną bazą wypadową dla Amerykanów. To w końcu dużo lepsze niż niepewna Ukraina, gdzie nie ma jednoznacznych prozachodnich nastrojów.Doprawdy, trudno jest o inną interpretację tej zapowiedzi. Nikt nie uwierzy, że ukraiński prezydent chce się wycofać z układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej i dołączyć do całych sześciu państw świata, których w tym układzie nie ma. Jaki miałby być zresztą w tym cel? Nikt przecież nie zaoferuje Ukrainie bomby jądrowej i to akurat Zełeński wiedzieć musi, nawet jeśli ma niewielkie doświadczenie.Dodając do tego fakt, że Zachód popycha Ukrainę do militarnego starcia z Rosją, lub co najmniej do ponownego rozgrzania konfliktu na wschodzie kraju (bo niby czemu ma służyć ta dezinformacja USA o datach i godzinach ataku?) rysuje się obraz nieco odmienny od tego który przedstawiają nam „eksperci”. Dziś to nie Rosja, a właśnie Stany Zjednoczone mogą być tym graczem, który pośle „przyjaciół Ukraińców” na śmierć i postawi na całkowity rozpad ich państwa, byleby podciągnąć swoje rakiety pod linie Zbruczu. Nie wszystko złoto, co się świeci.
https://pl.sputniknews.com/20220220/kijow-blefuje-straszy-bronia-atomowa-ktorej-nie-odzyska-17353049.html
https://pl.sputniknews.com/20220221/niemcy-komentuja-dokumenty-ws-nierozszerzania-nato-na-wschod-nie-jestesmy-komisja-historyczna-17361856.html
https://pl.sputniknews.com/20220221/fearmongering--17361171.html
ukraina
rosja
Sputnik Polska
kontakt.pl@sputniknews.com
+74956456601
MIA „Rosiya Segodnya“
2022
Tomasz Jankowski
https://cdnnpl1.img.sputniknews.com/img/1087/63/10876328_0:0:1568:1568_100x100_80_0_0_e3b2b0ba038c6d745def4b85ece189c4.jpg
Tomasz Jankowski
https://cdnnpl1.img.sputniknews.com/img/1087/63/10876328_0:0:1568:1568_100x100_80_0_0_e3b2b0ba038c6d745def4b85ece189c4.jpg
Aktualności
pl_PL
Sputnik Polska
kontakt.pl@sputniknews.com
+74956456601
MIA „Rosiya Segodnya“
https://cdnnpl1.img.sputniknews.com/img/671/71/6717163_0:0:1993:1495_1920x0_80_0_0_f1115cb64fdad366565a7a0487961932.jpgSputnik Polska
kontakt.pl@sputniknews.com
+74956456601
MIA „Rosiya Segodnya“
Tomasz Jankowski
https://cdnnpl1.img.sputniknews.com/img/1087/63/10876328_0:0:1568:1568_100x100_80_0_0_e3b2b0ba038c6d745def4b85ece189c4.jpg
memorandum budapeszteńskie, ukraina, rosja
Ostatni zakręt przed przepaścią
16:30 21.02.2022 (Zaktualizowane: 16:55 21.02.2022) Zapowiedź Wołodymyra Zełeńskiego o chęci wycofania się z postanowień Memorandum Budapesztańskiego to mógłby być dowód na jego osobiste szaleństwo, ale na tych poziomach takie deklaracje mają raczej głębsze przyczyny i stać za nimi mogą ci, których niekoniecznie widać.
Gdzie Krym, gdzie Budapeszt
Memorandum to nic innego jak wyrażenie poglądu, nie nosi ono charakteru traktatu, nie jest prawnym zobowiązaniem, a więc nie jest też elementem „prawa międzynarodowego”. Tego ostatniego często używa się w debacie publicznej, nie potrafiąc go zdefiniować, a kwalifikując do niego właśnie Memorandum Budapesztańskie i stwierdzając, że Federacja Rosyjska je łamie, a więc „łamie prawo międzynarodowe”. Ot, konstrukcja jakich wiele. W przypadku Rosji zazwyczaj wychodzimy od szczegółu do ogółu, byle tylko uzasadnić, że Moskwa jest poza cywilizowanym światem. Idzie przywyknąć.
Nie zmienia to jednak faktu, że sam ten dokument nie może być traktowany na równi z umowami międzynarodowymi, a co najwyżej można go porównywać z ogólnymi zasadami czy wartościami wynikającymi z ponadpaństwowych porozumień. Taką wartością jest również poszanowanie prawa do samostanowienia z
Karty Narodów Zjednoczonych (dla której Memorandum Budapesztańskie zawiera zresztą wyjątek) i ciężko z tej perspektywy odmówić wyrażenia woli mieszkańcom Krymu, którzy w większości czujący się Rosjanami zwyczajnie nie chcieli żyć pod rządami nacjonalistów definiujących swoją narodowość jako zaprzeczenie rosyjskiej, bo tym jest przecież neobanderowska tożsamość.
Trzeba jednak pamiętać, że separatyzm na Ukrainie to nie jest jakaś mityczna rosyjska ingerencja, którą można tłumaczyć aktywnością Kremla czy FSB.
Donieck, Ługańsk, ale też Charków i w jakimś stopniu Odessa to ośrodki kultury rosyjskiej, tolerujące ukraińską o ile nie jest ona w konflikcie z pierwotną. Działało to aż do Majdanu, a właściwie do momentu, w którym po zamachu stanu przegłosowano ustawę językową dyskryminującą język rosyjski, dla ogromnej liczby mieszkańców będącym językiem pierwszym.
Biorąc pod uwagę mapę poparcia dla Wołodymyra Zełeńskiego w wyborach, po której wyraźnie widać, że to wschód Ukrainy zapewnił mu miażdżące zwycięstwo w II turze, można zakładać, iż wyborcy traktowali go jak kogoś, kto jest w stanie zatrzymać ten potok etnonacjonalistycznego szaleństwa.
Kijów nie chce zjednoczenia
Ostatni rok to jednak działania zupełnie odwrotne. Ukraiński prezydent nie zrobił niczego w kierunku pojednania. O ile na początku kadencji starał się znaleźć jakiś kompromis między zwaśnionymi stronami, chcąc faktycznie osiągnąć minimalny poziom poczucia wspólnoty obywateli Ukrainy, o tyle jego działania takie jak ocenzurowanie opozycyjnych telewizji, czy nakaz wydawania czasopism w języku ukraińskim, to kroki jedynie pogłębiające problem.
Oczywiście, w krajach frontowych Zachodu, takich jakim niestety stała się Polska, wszystko sobie tłumaczymy działaniem Rosji, ale jest rzeczą dyskusyjną na ile istotny był wpływ Moskwy na postępujący rozpad Ukrainy, a tylko to mogłoby być rozpatrywanie w kontekście ewentualnego złamania postanowień z Budapesztu. Postawa Rosji jest zresztą dwuznaczna. O ile Krym został po referendum zintegrowany z resztą kraju, a władze rosyjskie dokonały nawet w tym celu potężnych inwestycji infrastrukturalnych, o tyle Republiki Ludowe: Doniecka i Ługańska, nadal pozostają przez Rosję nieuznawane. Co więcej, Porozumienia Mińskie zakładają przecież docelowy powrót obu tych podmiotów do państwa ukraińskiego.
I tu dochodzimy do sedna. Czy samej Ukrainie w ogóle jeszcze zależy na integralności terytorialnej? Czy Kijów robi wszystko by ją przywrócić, niechby nawet i w części? A może na odwrót? Cóż, te 10% mieszkańców Ukrainy mogłoby być rozstrzygające w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich, a to dla słabnącego w sondażach Zełeńskiego mogłoby być kłopotem, zwłaszcza gdy stawia on na nacjonalistyczną licytację z obozem prawicy. Opowiada się nam bajki, że Ukraińcy to już inny naród niż w 2014 roku, ale nadal służbę przy froncie pełnią rekruci z lwowskiego i tarnopolskiego, a nie z Kijowa czy Krzywego Rogu. Nadmierna ostrożność czy obawa przed przejściem na drugą stronę?
Kto i po co mówi przez Zełeńskiego?
Co więc chce zalegalizować prezydent, zapowiadając wycofanie się z deklaracji, wedle której Ukraina posiada gwarancje integralności? A może kto inny mówi jego głosem? Trwały rozpad Ukrainy nie byłby dzisiaj na rękę ani Ukrainie, ani Rosji. Gdyby separatyzm pojawił się na zachodzie państwa, w dawnej Galicji Wschodniej, to z całą pewnością mielibyśmy do czynienia z szybką integracją tej części Ukrainy z politycznymi i militarnymi strukturami Zachodu. Kraj byłby 5 razy mniejszy, ale co to kogo obchodzi w Waszyngtonie, skoro można by się znów zbliżyć do granic Rosji? Z perspektywy NATO mógłby to być nawet sukces, gdyby na terenie b. ZSRR istniało niewielkie, ale zmobilizowane przeciw Moskwie państewko, będące potencjalną bazą wypadową dla Amerykanów. To w końcu dużo lepsze niż niepewna Ukraina, gdzie nie ma jednoznacznych prozachodnich nastrojów.
Doprawdy, trudno jest o inną interpretację tej zapowiedzi. Nikt nie uwierzy, że ukraiński prezydent chce się wycofać z układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej i dołączyć do całych sześciu państw świata, których w tym układzie nie ma. Jaki miałby być zresztą w tym cel? Nikt przecież nie zaoferuje Ukrainie bomby jądrowej i to akurat Zełeński wiedzieć musi, nawet jeśli ma niewielkie doświadczenie.
Dodając do tego fakt, że Zachód popycha Ukrainę do militarnego starcia z Rosją, lub co najmniej do ponownego rozgrzania konfliktu na wschodzie kraju (bo niby czemu ma służyć ta dezinformacja USA o datach i godzinach ataku?) rysuje się obraz nieco odmienny od tego który przedstawiają nam „eksperci”. Dziś to nie Rosja, a właśnie Stany Zjednoczone mogą być tym graczem, który pośle „przyjaciół Ukraińców” na śmierć i postawi na całkowity rozpad ich państwa, byleby podciągnąć swoje rakiety pod linie Zbruczu. Nie wszystko złoto, co się świeci.