Głupotą jest robić ciągle to samo i oczekiwać innych rezultatów. Dobrze znają słowa Einsteina ludzie pokroju Marcona. Oni zmieniają retorykę, nazwy partii tylko po to, aby dać ludziom poczucie, że są inni i że poprawią to, co jest — nic nie zmieniając. Macron przekonał, że nie ma nic wspólnego z Hollandem, przekonał, że jest spoza establishmentu, że nie ma nic wspólnego z finansjerą. Francuzi uwierzyli.
Francuzi uwierzyli, że wszystko, co Macron robił wcześniej, wynikało tylko z tego, że najmował się do pracy i nie miało to nic wspólnego z jego przekonaniami. Pracował w banku, „bo go wzięli do pracy”, był ministrem, bo Holland „wziął go do pracy”. Może to jest i prawda, bo wydaje się, że w życiu prywatnym też został „wzięty”. O ile ostatni przypadek jest jego sprawą osobistą, o tyle dwa poprzedzające charakteryzują go w sferze publicznej i nie wystawiają mu najlepszego świadectwa, ale okazały się na tyle wiarygodne, aby został prezydentem. Niedługo okaże się, kto „wziął” Macrona na prezydenta, bowiem Francuzi bardziej nie chcieli Le Pen, niż chcieli Macrona.
Frekwencja wyborcza świadczy o tym, że Francuzi nie uchylają się od wpływu na losy swojego państwa. Trudno uznać, że Macron został prezydentem z przypadku, choć „przypadków” w całej kampanii było bardzo dużo. Macron prawidłowo zdiagnozował stan emocjonalny Francuzów, którzy w pierwszej turze pokazali, że politycznie są bardzo zróżnicowani, a w drugiej przestraszyli się swoich politycznych wyobrażeń.Dla odmiany elity polityczne, poza Mélenchonem, podszyte są tym samym strachem. Lękiem przed rzeczywistymi zmianami, które zapewne pozbawiłyby ich uprzywilejowanej pozycji. Mélenchon nie wskazał kandydata w drugiej turze, bo wydaje się wierny swoim ideałom, reszta pozostała wierna sobie. Le Pen dowodziła, że dotychczasowa francuska polityka jest błędna i niekorzystna dla Francuzów. Francuzi wiedzą o tym, ale nie wierzą w to, a Le Pen nie zadbała, aby uwierzyli. Aby uwierzyć nie potrzebne są dowody, o czym kandydatka nie pomyślała, w odróżnieniu od Macrona, który okazał się dobrym kaznodzieją. Wniosek z kampanii jest niestety tylko jeden. Prawdę mówili tylko Le Pen i Mélenchon, dlatego przegrali. Reszta, jeśli nawet mówiła o zmianach, to tylko po to, aby na czas procesu wyborczego pokazać różnicę między jednym garniturem a drugim. Podobnie jak we Francji jest w całej UE, która wymaga głębokich zmian. Tak jak operacja plastyczna nie zmieni babci w nastolatkę, tak podobne zabiegi nie zmienią Unii Europejskiej, która wyjątkowo szybko zniedołężniała.
Francuzi przyzwyczaili się do zamachów. Hasło „Je suis Charlie” wpisało się w kulturę polityczną nie tylko we Francji. Ludzie prędzej uwierzą w prowokację niż w konieczność przeprowadzenia wyprzedających zmian. Churchill w opisie sytuacji wymagającej zdecydowanych działań posłużył się stwierdzeniem: „… miał do wyboru hańbę lub wojnę. Wybrał hańbę, ale wojny nie uniknie". Francuzi za kilka tygodni staną przed kolejnym wyborem, a największego „kaca” będą mieli po podliczeniu głosów wyborczych, kiedy okaże się, że „En marche” wcale nie jest „ich”.Europejskie emocjonowanie się wyborami we Francji jest trochę „na wyrost”, bowiem Francja nadal „należy” do Francuzów, ale pytanie: Jak długo?— pozostaje otwarte.
Przeczytałem w wielu komentarzach, że Marine Le Pen będzie prezydentem za 5 lat. Osobiście uważam, że za 5 lat prezydentem będzie francuski Algierczyk, którego Francuzi wybiorą zgodnie z odwieczną zasadą, „jeśli nie możesz kogoś pokonać, przyłącz się do niego”.
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)