— Państwowa Komisja Wyborcza zarejestrowała Pana jako kandydata na prezydenta. Gratuluję pierwszego sukcesu. Ile podpisów wyborców złożył Pan w komisji?
— 200 tysięcy złożyłem, ale potem jeszcze na drugi dzień doszło trzydzieści tysięcy.
— Podczas spotkań z wyborcami, jakie problemy są najczęściej poruszane — polityka wewnętrzna czy międzynarodowa?— W polityce wewnętrznej — pozycje socjalizmu, to jest nasze główne hasło. Z kolei założenia polityki zewnętrznej sprowadzają się przede wszystkim do tego, aby nie dopuścić do trzeciej wojny światowej. W Stanach Zjednoczonych są najwyraźniej kręgi, które chciałyby rozpętać wojnę światową. Uważam, że to nie leży w interesie Polski.
— Jakie miejsce w pytaniach i wystąpieniach podczas konwencji zajmuje problematyka związana z kryzysem na Ukrainie.
— To ciekawe, że zajmuje niewielkie miejsce. Na 1200 osób obecnych w sali, podobne pytania zadaje jedna lub dwie osoby. Ludzie znają moje stanowisko, które jest bardzo proste. Polska powinna podobnie jak Białoruś ogłosić neutralność w sporze rosyjsko-ukraińskim. Słowacja, Węgry i Rumunia nie podzielają stanowiska Waszyngtonu w tej sprawie, w związku z tym NATO nie miałoby dostępu na Ukrainę. A to wpłynęłoby na uspokojenie sprawy. Być może, dzięki temu zapobieglibyśmy wojnie światowej. Trzeba powiedzieć jasno, że w interesie Polski leży utrzymanie niepodległości Ukrainy. W tej kwestii nie powinno być żadnych nieporozumień. Polska powinna bronić niepodległości Ukrainy, a czy to jest Ukraina z Donbasem czy też bez, z Krymem czy bez Krymu, to już nas mniej interesuje.— A jak Pan widzi przyszłość relacji rosyjsko-polskich i polsko-rosyjskich?
— W tej chwili w polskiej polityce są dwie główne tendencje. Jedną reprezentują ludzie z PiS-u, którzy z mlekiem matki wyssali nienawiść do Rosji. Druga grupa, to są przedstawiciele Platformy Obywatelskiej, którzy nienawidzą Rosji, bo tak im kazano w Waszyngtonie i Brukseli. Ja się nie zaliczam do obydwu tych opcji i myślę, że zdobędę około 20 % ludzi, którzy zachowują zdrowy rozsądek i nie chcą brać udziału w jakichkolwiek awanturach wojennych w tej sprawie.— Jakie są Pana zdaniem możliwości udziału Stanów Zjednoczonych w rozwiązaniu tych wszystkich problemów? Czy nie stamtąd są sygnały raczej negatywne?
— Ameryka jest krajem pokojowym, nigdy nie chciała wojny. Nie chciała ani pierwszej wojny, ani drugiej. Została w nie wciągnięta. W tej chwili, ja nie sądzę, że jego ekscelencja Barack Obama pragnąłby wojny. Natomiast bardzo silne są wpływy grupy polityków, którzy uważają, że silne Stany Zjednoczone stają się coraz silniejsze. Ameryka ma obecnie ogromny potencjał wojskowy, podkreślam ogromny, ale jest też potwornie zadłużona i swojej przewagi nie utrzyma. A zatem, jeśli robić wojnę, aby nie utracić hegemonii na świecie, to trzeba wywołać tę wojnę teraz. Oni szukają pretekstu. To nie jest wcale dominująca tendencja w Ameryce. Ale wpływowa. — Pan jest optymistą?— Szczerze mówiąc, jak widzę bardzo uparte działania tej grupy w Ameryce, a są to głównie neokonserwatyści, to trochę mi ciarki przechodzą, bo to są wpływowi ludzie. Ale z drugiej strony, uważam, że historia nie jest zdeterminowana. Wszystko zależy od ludzi. Zobaczymy.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)