Michaił Saakaszwili to niewątpliwie sprawny organizator i śmiały reformator. Na przestrzeni kilku lat swoich rządów w Gruzji, gruntownie „pozamiatał" w policji, sądownictwie i administracji i faktycznie odnowił oblicze państwa. Wiele z jego reform pozwoliło Gruzinom zacząć lepiej żyć i przynajmniej w jakimś momencie dało nadzieję na lepsze jutro.
Problem w tym, iż „Misza" znany jest nie tylko ze swoich reformatorskich osiągnięć, ale także jako wojenny podżegacz i zamordysta. Bo mimo rzeczywiście robiących wrażenie zmian, bilans jego rządów w Gruzji do dziś jest niejednoznaczny z przechyłem na jedną lub drugą stronę w zależności od ideologicznego nastawienia oceniającego. Są w nim jednak elementy, które jak najgorzej świadczą o jego zdolności zarządzania krajem w kryzysie i źle wróżą zarówno Odessie, jak i całej Ukrainie, która wymaga nie eskalacji napięcia w stosunkach wewnątrz społeczeństwa i z sąsiadami, ale uspokojenia emocji i rzeczowego dialogu. Droga służbowa obecnego figuranta listów gończych pokazuje, iż co jak co, ale zdolność do kompromisu nie jest jego mocną stroną: Gruzją kierował on metodami permanentnego zarządzania kryzysowego polegającego na doprowadzaniu każdej konfliktowej sytuacji do stanu wrzenia z nadzieją, iż uda mu się przetrzymać więcej niż przeciwnikom i reprezentanci innego punktu widzenia czy protagoniści innych interesów po prostu w którymś momencie przedłużającego się klinczu dojdą do wniosku, iż nie warto dalej trwać w uporze. W istocie jego rządy można porównać do sytuacji dobrze znanej miłośnikom ruskiej bani, kiedy uczestnicy posiedzenia na wyścigi polewają piec wodą patrząc kto pierwszy nie wytrzyma gorąca i ucieknie z górnej półki. W wielu przypadkach Saakaszwilemu udało się dopiąć swego. W kilku musiał rejterować, i co gorsza dotyczą one dziedzin najbardziej niebezpiecznych z punktu widzenia stabilności dzisiejszej Ukrainy.Po drugie, bilans rządów „Miszy" staje się coraz bardziej mroczny w miarę jak na światło dzienne wychodzą kolejne fakty dotyczące dokonywanych przez niego nadużyć. Bo oczywiście zmieniając kraj żelazną ręką „chciał dobrze", ale cenzura mediów, pałowania opozycji, naginanie i przekraczanie prawa użycia siły, wymuszenia takie jak nocne wizyty przeciwników u notariusza pod eskortą policji celem „zrzeczenia się" własności każą zadać pytanie o równowagę między niewątpliwie chwalebnymi celami i niegodziwymi środkami użytymi do ich realizacji. Pytanie o tyle palące, iż na dzisiejszej Ukrainie równowaga między różnymi grupami interesu mierzona nie tyle gorączką politycznej debaty ale gotowością do wzięcia w ręki broni i mordowania ludzi.
Samo założenie, iż różne grupy osób zamieszkujących terytorium Ukrainy stanowią części jakiegoś jednego społeczeństwa i są grupami interesów w ramach jednej politycznej wspólnoty a nie zwalczającymi się na śmierć i życie plemionami już samo w sobie jest ryzykowne — ostatnie półtora roku każe porównywać ich bardziej do Tutsi i Hutu niźli do Flamandów i Walonów. I w tej sytuacji Ukraina potrzebuje swojego Mahatmy Gandhiego, który z uporem świętego przekonywać będzie do przekucia mieczy na lemiesze a nie Idi Amina, który wskazując palcem „winnych" krzyczeć będzie „oko za oko, ząb za ząb". Mianowanie Saakaszwilego i przyjście wraz z nim do Odessy utrwalaczy nowego porządku w Gruzji z resortów siłowych (naczelnik milicji, prokurator generalny) w oczywisty sposób rodzi obawy o treść „europejskiego wyboru" Ukrainy: pod błękitnym sztandarem w gwiazdy w imię europejskich wartości nie da się bowiem rządzić przy pomocy milicyjnej pały i sądowych represji. Co więcej, przeszczepienie na grunt ukraiński autorytarnych i „woluntarystycznych" czyli nieliczących się z jakimkolwiek prawem czy zasadami metod, za które ściga dziś „Miszę" gruzińska prokuratura skutkować będzie wzrostem przekonania, iż władza na Ukrainie jest wrogiem społeczeństwa, a że nie ma z nią dyskusji, to wołanie o zewnętrzną pomoc jest nie tylko uzasadnione ale i niezbędne do przetrwania. A to już prosta droga do sytuacji, w której zarówno elity, jak i demokratyczna większość kolejnych regionów dojdą do wniosku, iż lepiej już proklamować Odeską, Chersońską czy Charkowską republikę niż narażać się na efekty kolejnej zmiany nastroju gruzińskiego specjalisty od zarządzania i jego kijowskich mocodawców. A to już prosta droga do rozpadu państwa. Niezależnie od przyszłych efektów rządów Michaiła Saakaszwilego w guberni odeskiej, którymi mogą być wojna i represje, samo jego desygnowanie na obecny urząd jest policzkiem w twarz dla wszystkich Ukraińców. Nie tylko poddaje bowiem w wątpliwość zdolność kraju do udźwignięcia własnej suwerenności, ale świadczy także o tym, iż według obecnych władz w Kijowie, na Ukrainie nie ma ludzi dostatecznie uczciwych i kompetentnych, aby zarządzać własnym państwem. Aż ciśnie się na myśl ludowa mądrość, iż „każdy sądzi wedle siebie".Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)