Jest więc oczywiste, iż taśmy nie są powodem, ale pretekstem do rezygnacji z aktywnego uczestnictwa w polityce. Kroku o tyle dziwnego, iż nie pasuje on do całej dotychczasowej logiki politycznej kariery byłego ministra, który od wczesnej młodości parł do władzy, siłą woli, charakteru, kompetencji i stylu pokonując nawet największe przeszkody.
Sikorskiego i tego, co mógł jeszcze zrobić dla kraju czysto po ludzku szkoda. Pomimo, iż, zwłaszcza po doświadczeniu osobistego kontaktu trudno określić go jako sympatycznego faceta, nie ma wątpliwości, iż na tle kartoflanych twarzy i buraczanych manier swoich kolegów partyjnych, wyróżniał się on doświadczeniem, wiedzą i fasonem, których nie wstyd było pokazywać za granicą. Oddanie miejsca na liście walkowerem i deklaracja o wycofaniu się z polityki kompletnie zaprzeczają całej dotychczasowej działalności. Przez lata udawało mu się osiągać niemożliwe i wychodzić cało z sytuacji, kiedy kariera wielu innych na jego miejscu byłaby naprawdę skończona. Poparty rzeczywistą wiedzą i doświadczeniem instynkt polityczny pchał go do walki, która za każdym razem okazywała się wygrana. I dlatego nie chce się (nie w sensie niedowiarstwa, ale po prostu niechęci do przyjęcia do wiadomości) wierzyć, iż zbudowany przez tyle lat aktywności w Polsce i zagranicą ogromny potencjał pójdzie na marne, a jego nosiciel będzie pożytkował siły na pielenie grządek w Chobielinie. Bo w przypadku Sikorskiego jeszcze za wcześnie na pisanie pamiętników — dziś były by one niekompletne co najmniej o kilka tomów.
Nieoczekiwana wolta politycznego fightera każe więc zastanowić się nad jego motywacją i intencjami na przyszłość. Możliwe, iż do politycznego seppuku został zmuszony przez partyjnych kolegów, których krótkowzroczność idzie o lepsze z panicznym strachem o przetrwanie: pozbycie się znanego luminarza, który wbrew logice stał się obok Sienkiewicza symbolem afery taśmowej, może stworzyć pozory oczyszczenia partii i dbania o państwo przez Dobrą Kobietę z Szydłowca. Swoją drogą uporczywe zderzanie poczciwego wizerunku „jasnej" pani premier z jej kontrapunktem w postaci „ciemnego", agresywnego i dyszącego rządzą zemsty Prezesa przyniesie takie same skutki jak kreowanie Komorowskiego na „Bronka — gajowego" i „Wuja Rzeczypospolitej" (choć coraz więcej wskazuje, iż ten drugi przypadek może być rezultatem nie tyle PR-owskiego zabiegu, ale „najboleściwie oczywistej" prawdy o poziomie intelektualnym głowy naszego państwa). Tyle, że strzały te trafiają w próżnię, bo Czarny Lud z Żoliborza jest w tej kampanii po prostu nieobecny — ogranicza wypowiedzi do zamkniętych spotkań z twardym jądrem swojego elektoratu masówki pozostawiając sympatycznym „budyniom". Okazuje się więc, iż kiwać Prezesa mógł Wieli Cwaniak, ale nie kierowniczka powiatowej przychodni z gromadką psiapsiółek — także i Sikorski nie może nie wiedzieć, do czego to doprowadzi.Może więc jest tak, iż to nie jeździec zmęczył się politycznym galopem, ale po prostu zajeździł konia, który zaczął parskać, brykać i ustawać? Może, doświadczony strateg i przebiegły taktyk doszedł do wniosku, iż na starej, wymęczonej szkapie pod nazwą Platforma Obywatelska daleko nie zajedzie i w imię spektakularnego come-backu za kilka lat postanowił zastosować wariant „na Buzka". Przecież chodzący dziś w glorii i chwale mentor polskiej polityki i były przewodniczący Europarlamentu także w niesławie odchodził z polityki, będąc symbolem indolencji, niekompetencji i kolesiostwa.
Obiektywne możliwości Sikorskiego (i zapewne jego poczucie własnej wartości) po prostu nie mogą dać mu spokoju, i dlatego prędzej czy później powróci on z podbydgoskiego Sulejówka. Tym bardzie, iż jak mawia Manuela Gretkowska „Polska jest kobietą" i za parę lat nie będzie pamiętać Sikorskiemu przekrętów z kilometrówkami (zresztą casus Kwaśniewski pokazuje, iż Polacy lubią wybierać krętaczy, dzięki którym sami mogą rozgrzeszać się z cwaniactwa i codziennych szwindli), bluzgów i niekonsekwentnej polityki, ale światowy sznyt, uściski z możnymi tego świata i pachnące Savile Row garnitury. Tym bardziej, jeżeli po obecnej ekipie do władzy dojdą estetycznie odpychający i intelektualnie jałowi „spoceni faceci" z pianą na ustach. Dlatego, gdybym był Jarosławem Kaczyńskim, to w trosce o własną stajnię i wynik gonitwy (tej wielkiej gonitwy o dobro Polski a nie o wynik wyborów) umówiłbym się z Sikorskim na obiad. Tylko tym razem może niekoniecznie u Sowy.Po ostatnich deklaracjach, przez chwilę wydawało się, iż Sikorski z dawnych lat skończył się, wypalił i już nigdy nie powróci. A jednak, nieoczekiwana wolta jest raczej rezygnacją nie z polityki, ale z proponowanej przez aktualny układ pozycji poniżej własnego poziomu i możliwości. Sikorski powiedział kiedyś, iż jego żona przyjmie polskie obywatelstwo, kiedy zostanie pierwszą damą. No cóż — czekamy.
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)