To był tydzień! W piątek ambasadora Rosji w Warszawie zawezwano do MSZ celem złożenia wyjaśnień po wypowiedzi telewizyjnej „oskarżającej Polaków o rozpętanie II wojny światowej". W niedzielę papież Franciszek celebrował mszę w Nowym Jorku, następnego dnia doszło do półtoragodzinnej rozmowy prezydentów Rosji i USA, a już w środę pierwsze rosyjskie bomby spadły na pozycje dzihadystów Państwa Islamskiego w Syrii.
Bombardowanie było skutkiem „dogadania się światowych potęg na poziomie dyspozytorów lotów", jak złośliwie skomentowała istotny przełom polityczny „Gazeta Wyborcza" w artykule wstępnym Wacława Radziwiłowicza. Alea iacta sunt — można jednak powtórzyć za Juliuszem Cezarem.W polskim MSZ ambasador Siergiej Andriejew dostąpił zaszczytu rozmowy z trzeciorzędnym urzędnikiem, jednym z dyrektorów departamentu wschodniego. Nie przepraszał, złożył jedynie wyjaśnienia, bowiem okazało się, że rosyjski dyplomata w ogóle nie mówił o rozpętaniu II w.ś. przez Polskę, lecz napomknął zaledwie o błędach w polityce rządu Rzeczypospolitej, które były jednym z czynników prowadzących do katastrofy.
Cytuję za portalem TVN24.pl: „Polityka Polski doprowadziła do tej katastrofy we wrześniu 1939 roku, bo w ciągu lat trzydziestych XX wieku Polska przez swoją politykę wielokrotnie blokowała zbudowanie koalicji przeciwko Niemcom hitlerowskim. Częściowo Polska była więc odpowiedzialna za tę katastrofę, do której doszło we wrześniu".
Szpetny (i potępiony przez Putina) pakt Ribbentrop-Mołotow zawarty został dopiero po polskiej odmowie militarnej współpracy z ZSRR. Stalin był okrutnikiem i politykiem wiarołomnym. Jednak nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy wojny, gdyby Polska w 1939 roku utworzyła z ZSRR jednolity front przeciw Hitlerowi. Wiemy natomiast na pewno, że całkowicie zawiedli Polskę zachodni sojusznicy.
Prezydent Barack Obama zachowuje się tak, jakby pamiętał o tamtej europejskiej historycznej nauczce sprzed bez mała wieku. Mówi, że „nie chce zaakceptować pożytków z takich okrutnych dyktatorów jak prezydent Syrii", który zrzuca na cywilną ludność bomby beczkowe, lecz jednak uzgadnia z Putinem wspólną politykę „na poziomie dyspozytorów lotów".
Bomby beczkowe są paskudną bronią, zawierającą materiały wybuchowe, paliwo i kawałki metalu, po zrzuceniu na ziemię powodują duże straty w sile żywej nieprzyjaciela, lecz także wiele ofiar wśród ludności cywilnej.
Według organizacji Amensty International tylko od bomb beczkowych zginęło w Syrii od 2012 roku ponad 11 tysięcy ludzi. Ogólną liczbę ofiar śmiertelnych syryjskiej wojny, toczącej się od marca 2011 roku, szacuje się na ponad 220 tysięcy.Użycie bomb beczkowych, o których ostatnio zrobiło się tak głośno, nie jest zakazane przez konwencje międzynarodowe. Bezwzględnie zakazano natomiast stosowanie podobnie działających min kulkowych, lecz głównie dlatego, że powodują one największe straty wśród ludności cywilnej już po zakończeniu zbrojnego konfliktu. Bomby beczkowe wybuchają natychmiast, a jeżli nie, to i tak łatwo je rozbroić.
Prezydent Obama bombami beczkowymi, jak listkiem figowym, przysłania wstydliwe ustępowanie placu „rosyjskiemu partnerowi", chociaż nawet opinia publiczna w samej Ameryce z radością wita zmniejszanie się roli wojsk USA, jako światowego policjanta, strażnika pax amricana.
Prezydent Obama może tego nie pamiętać, ale w wojnie o Kosowo Amerykanie używali bomb grafitowych, niszczyli przede wszystkim tzw. infrastrukturę Jugosławii, oszczędzając ludność cywilną. O humanitarnych skutkach tej wojny przypomniał ostatnio profesor Roman Kuźniar, były doradca polityczny prezydenta Bronisława Komorowskiego. Wedle jego słów w czasie konfliktu zbrojnego w Kosowie było dwa tysiące ofiar. Po wyzwoleniu Kosowa przez wojska NATO i obaleniu dyktatora Miloszewicia, demokratyczny reżim Hashima Thaçiego zabił 4 tysiące Serbów i Cyganów.
Udział bomb beczkowych w ogólnych stratach wśród ludności cywilnej w Syrii wynosi więc, jak jeden do dziesięciu. Udział cywilów zabitych w Kosowie przez czynności omyłkowe amerykańskich pilotów również wynosi dziesięć procent. Przytaczam te względne wielkości liczbowe tylko w tym celu, żeby uspokoić nieco szaleństwo propagandowe na łamach polskiej prasy. Jeśli nawet wśród dwudziestu celów, zbombardowanych w pierwszym dniu ataku przez rosyjskie samoloty w Syrii, pomyłkowo znalazł się jakiś samochód z bojownikami „umiarkowanej opozycji przeciwko reżimowi Assada", nie rozdzierajmy z tego powodu szat.
Nie tak dawno temu formacja umiarkowanych rebeliantów, wyszkolona kosztem połowy miliarda dolarów, została rozbita przez siły Państwa Islamskiego. Skromna część ocalałych bojowników uciekła w panice, ale większość pozostałych żołnierzy, wyszkolonych w bazie USA, przeszła z bronią w ręku na stronę dzihadystów.Z wysokości podniebnych trudno stwierdzić, czy rebelianci syryjscy jeszcze są sojusznikami Ameryki, czy też przechodzą już na stronę wroga zachodniej cywilizacji. Z tego powodu pomyłki w doborze celów bombardowań będą musiały się zdarzać. Jest to przykre zjawisko, lecz nie ma potrzeby go wyolbrzymiać.
Jakub Kopeć, polski publicysta, Warszawa
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)