— Z całą pewnością MON nie będzie wychodziło z nowym projektem ustawy degradacyjnej. Prezydent ma konstytucyjne uprawnienia związane z inicjatywą ustawodawczą. Nie wiem, co prezydent zdecyduje, natomiast z naszej strony uważamy, że sprawa jest zamknięta — oświadczył Mariusz Błaszczak.
— Ten projekt, który został przedstawiony, koncentrował się na generałach, koncentrował się na dowódcach, którzy, w naszej ocenie, sprzeniewierzyli się Polsce, polskiej racji stanu. Chodzi o Wojskową Radę Ocalenia Narodowego (WRON), chodzi o tych, którzy występowali w imieniu Moskwy, a nie Polski, chodzi o ich postawy, decyzje. Nawet Sąd Najwyższy w 2012 r. uznał te działania za nielegalne, a WRON nazwał organizacją o charakterze przestępczym. Chodzi o symbole, chodzi o przyszłość Polski, młodych pokoleń Polaków, którzy powinni odróżniać Orła Białego od WRON-y.Wypowiedź ministra nie zabrzmiała przyjaźnie, ani nawet neutralnie. Przypominała raczej obrażonego przedszkolaka, którego mama nie doceniła za „przepiękny" w jego mniemaniu rysunek. Szef MON żachnął się również, kiedy zapytano go o ewentualne modyfikacje w ustawie, zaproponowane przez Biuro Bezpieczeństwa Narodowego.
Miałyby one polegać na tym, że w przypadku generałów Kiszczaka, Jaruzelskiego, oraz na przykład Floriana Siwickiego — zamiast „prostej" degradacji następowałaby zmiana tytułu z „generała" na „generała Ludowego Wojska Polskiego". Po pierwsze — to brzmiałoby lepiej niż np. „szeregowy Jaruzelski", prócz tego uniemożliwiłoby de facto procesy odwoławcze od takiej decyzji. A cel, który postawił sobie rząd zostałby osiągnięty — odróżnieni zostaliby „swoi" oficerowie od „tamtych". Ale i to zdaje się nie zadowalać ministra obrony, który mówi jednoznacznie: degradować, nie kombinować!— Rozmawiałem z ministrem Solochem, mówił o takim pomyśle, ale to była rozmowa, która nie miała charakteru oficjalnego — oficjalnie nie zostałem poinformowany o takim pomyśle. W moim przekonaniu sprawa została już zamknięta decyzją prezydenta RP, który ma do tego prawo — kręcił nosem minister.
Tymczasem na lewicy szykuje się ciekawy pojedynek. Najszerzej popieranymi kandydatami w wyborach prezydenckich w 2020 roku są Robert Biedroń oraz… Monika Jaruzelska. Jej popularność wśród elektoratu SLD wcale nie zmalała po prezydenckim wecie, wręcz przeciwnie. Według opublikowanych przez „Super Express" wyników badań instytutu Pollster, na córkę generała dziś zagłosowałoby 14 procent Polaków. To więcej niż na Adriana Zandberga, a nawet Włodzimierza Czarzastego.Nikt nie ma już wątpliwości, że PiS ustawą degradacyjną utorował Sojuszowi Lewicy Demokratycznej autostradę do Sejmu.
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)