
To wtedy Gazecie Wyborczej polska ulica nadała miano „gazety wojennej". Wtedy też w sieci i na wlepkach w komunikacji miejskiej pojawiło się logo Wyborczej, w którym słowo „gówno" napisano taką samą czcionka jak słowo „gazeta", które znajduje się w winiecie Wyborczej. „Gówno prawda" przez długi czas funkcjonowało zamiennie z „gazetą wojenną". Gazetą, która stoi zawsze na pierwszej linii frontu reprezentacji i obrony amerykańskich interesów.
Podobnie jest teraz, gdy amerykańskie imperium zbombardowało Syrię. Polskie media, nie pamiętając, a raczej udając, że nie pamiętają kłamstw administracji Busha, jakie towarzyszyły napaści na Irak, ale i na wiele innych krajów wcześniej i później, znów przyjęły słowa amerykańskiego prezydenta jako fakt nie wymagający żadnych dowodów. Choć w tej sytuacji, przy tych doświadczeniach i wiedząc, że mamy do czynienia z notorycznymi kłamcami, zdolnymi do każdej zbrodni, która posłuży za pretekst do osiągnięcia celów amerykańskiego imperializmu, rozum nakazywałby przynajmniej pewien sceptycyzm. Bo wiara w słowa amerykańskich prezydentów to jak wiara w słowa prostytutki, która zapewnia klienta, że jest dziewicą.

Znany rusofob, Wacław Radziwinowicz, korespondet Gazety Wyborczej z Moskwy, wyrzucony w 2015 roku z Rosji w ramach retorsji za wydalenie z Polski korespondenta Rossiya Segodnya Leonida Swiridowa, też zabrał głos. Pisze on o syryjskiej Dumie:
„Zanim zdobywcy miasta pozwolili wejść do niego obserwatorom międzynarodowym, w tym inspektorom z Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej, Moskwa ogłosiła, że na miejscu nie ma żadnych śladów użycia gazu bojowego."
Sprawdzili i ogłosili to co sprawdzili. Co w tym dziwnego? Nie blokowało to w żaden przyjazdu inspektorów, a dawało szansę na powstrzymanie szaleńca z Waszyngtonu. Gorzej chyba, że zanim do wyzwolonej od terrorystów Dumy mogli dotrzeć inspektorzy z Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej, Amerykanie, Brytyjczycy i Francuzi zbombardowali miejsce domniemanego zdarzenia, by ci inspektorzy żadnych już dowodów, a raczej ich braku, znaleźć nie mogli.To Radziwinowicza nie interesuje. W swoim tekście w Wyborczej posuwa się do jeszcze większej demagogii, porównując wyzwolenie Dumy do zajęcia w 1943 r Katynia przez Armię Czerwoną, gdy to władze radzieckie manipulowały przy ekshumacjach zwłok, które wcześniej wykopywali Niemcy, by zrzucić na nich winę za zbrodnię popełniona na polskich oficerach. Radziwinowicz twierdzi, że to samo zrobili Rosjanie, gdy armia syryjska wyzwoliła Dumę. Typowa reakcja kłamcy, który gdy kłamstwo wychodzi na jaw dalej idzie w zaparte, by bronić decyzji Trumpa o bombardowaniu niepodległej Syrii. Niestety, tak jak w 2003 przed napaścią na Irak i zniszczeniem tego kraju, tak i obecnie, wszystkie mainstreamowe media zachowały się dokładnie tak samo. Czy wierzyły na słowo Trumpowi? Szczerze wątpię. Tak jak i 15 lat temu tak i teraz prawda tych mediów zwyczajnie nie interesowała. Liczyła się tylko linia polityczna, jaką trzeba zachować, by przypodobać się Ameryce. Tuż przed atakiem cała mainstreamowa polska prasa i telewizja były zgodne, że na Syrię trzeba uderzyć, skoro tak mówi amerykański prezydent. Różniono się tylko w szczegółach. W tym kiedy i jakim potencjałem Ameryka powinna uderzyć, by „ukarać" Asada.
Radosław Sikorski, były Minister Obrony Narodowej, oświadczał w Wyborczej:
„Groźba uderzeń USA w Syrii oznacza, że prezydent Trump uczy się swojego fachu. (…) Gdy Trump robi coś dobrego, należy go pochwalić. Szkoda tylko, że nie dzwoni do Warszawy. Mamy przecież nasze F-16 na Bliskim Wschodzie. Warto by je wypróbować w misji bojowej".Czy ten fach to napaści na inne państwa? Czy bombardowanie i zabijanie niewinnych ludzi uzasadnia testy sprzętu? Kto tu jest zwierzęciem, że odwołam się do inwektyw, jakie Trump pisał pod adresem syryjskiego przywódcy?
Nikt nie miał odwagi zapytać o podstawową rzecz, o dowody! Nikt nie zainteresował się też tym, po co syryjska armia miałaby używać broni chemicznej, gdy przebywający w tym regionie terroryści zostali już praktycznie pokonani, a miasto Duma, lada dzień zresztą zdobyte, było ostatnim ich punktem oporu w tym regionie.
Gdy już po bandyckim bombardowaniu Syrii wyszły na jaw zeznania lekarzy ze szpitala w Dumie, którzy zaprzeczyli, by mieli do czynienia z jakimikolwiek ofiarami ataków chemicznych; gdy przed kamerami w syryjskiej i rosyjskiej telewizji pojawiły się osoby biorące udział w inscenizacji, nakręconym przez Białe Hełmy filmiku; gdy w telewizji pokazano chłopca, którego wizerunek, jako hospitalizowanego po „chemicznym ataku" wykorzystano do poruszenia opinii publicznej w USA i na świecie, polskie media nabrały wody w usta. Przypominam sobie jak rok temu, gdy Amerykanie pierwszy raz bombardowali Syrię, a konkretnie bazę lotniczą Asz-Szajrat, z której rzekomo wyleciał samolot z ładunkiem chemicznym, Wyborcza pisała: „Trump początkowo nie zamierzał się mieszać do syryjskiej wojny; zdanie zmienił w ciągu kilkunastu godzin, gdy zobaczył zdjęcia zamordowanych sarinem dzieci.". Dzieci zawsze chwytają za serce. Trump to wie. Hitler też lubił się z nimi fotografować. Polskie media skwitowały milczeniem ujawnione dowody, jasno wskazujące, że amerykański atak na Dumę był tylko zaplanowaną prowokacją. Nie pokazały chłopca, który za obietnicę żywności dał się polać wodą i założył maskę tlenową, czy zeznań innych „ofiar" i lekarzy szpitala, zaprzeczających amerykańskim oskarżeniom. Nie piszemy o czymś, więc tego nie ma? Nie do końca. Sputnik jednak pisze.Konwencja o zakazie posiadania broni chemicznej obowiązuje od 1997 roku. Jak wygląda jej likwidacja w praktyce? Trudno powiedzieć. Nikt się przecież nie przyzna, że ją posiada. Można się tylko opierać na strzępach informacji zdobywanych przez wywiady różnych krajów. Faktem jest, że nie ratyfikował jej do dziś Izrael, a tym samym, co nie dziwne, żaden z jego sąsiadów. Wśród nich nie ratyfikowała tej konwencji też Syria. Dla krajów położonych wokół Izraela posiadanie broni chemicznej i groźba jej użycia były swego rodzaju polisą ubezpieczeniową wobec Izraela, który jako jedyny w regionie posiada broń nuklearną. Posiada ją nieoficjalnie, choć wszyscy o tym wiedzą. Równie nieoficjalnie posiada też broń chemiczną i ani myśli na swe terytorium wpuszczać jakichś inspektorów.

Z USA jest jak z tym olbrzymem z bajki, który trafił do jakiegoś miasta, a mieszkańcy bojąc się zniszczeń zadawali sobie pytanie — gdzie może usiąść taki wielotonowy olbrzym? Odpowiedź była prosta — gdzie tylko zechce. Na Syrii jednak nie tak łatwo usiąść amerykańskiemu olbrzymowi, bo jest tam sporo ostrych rzeczy, które mogą mu się wbić w jego 4 litery. Miejmy nadzieję, że to go powstrzyma.
Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)