„Grūto parkas" — reklamowany jako „sovietinių skulptūrų muziejus" czyli „muzeum rzeźby radzieckiej" — ma, wedle ulotki napisanej w 4 językach, w tym w polskim, „ujawniać negatywną treść ideologii sowieckiej" oraz „ukazać dla mieszkańców Litwy, gości kraju, jak też przyszłych pokoleń obnażoną sowiecką ideologię, przez wiele dziesięcioleci uciskającą i gnębiącą ducha naszego narodu".
Jeśli to ma właśnie robić — to zawodzi na całej linii. Park Grūtas jest okazją do uroczej, nostalgicznej podróży w czasie, połączonej z niewyczerpującym spacerem po niepowtarzanych okolicznościach przyrody — i, przynajmniej dla Polaków, dojmującą refleksją nad przewagą środków artystycznych w dyspozycji propagandy komunistycznej w porównaniu z tymi, którymi włada władza narodowo-katolicka.
Park założony został w 2001 roku przez Vilyumasa Malinauskasa — przedsiębiorcę, który w ciągu dwóch dekad przebył drogę od wicedyrektora kołchozu do pieczarkowego milionera, a u schyłku lat 90. wziął udział w ogłoszonym przez ministerstwo kultury konkursie na zagospodarowanie poradzieckich pomników, pokrywających się kurzem w magazynie jakichś zamkniętych zakładów.
Malinauskas był jednym z trzech konkurentów do rąk 13 Leninów i 2 Stalinów, a także całej czeredy innych radzieckich herosów.
Jego przeciwnicy w ministerialnym konkursie to Europos Parkas — wileńskie muzeum sztuki współczesnej pod otwartym niebem oraz państwowe Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy.

To prawda, przy wejściu wita zwiedzających jeden bydlęcy wagon, starannie wysprzątany, a od przodu park ogrodzony jest drutem kolczastym — ale już kilkaset metrów dalej ogarnia nas cisza, zakłócana tylko śpiewem ptaków, a budki strażnicze dyskretnie ukryte w bujnej zieleni nie prowokują do żadnej ponurej refleksji nad nieludzkim ustrojem. Wśród wysokich sosen rozsiane są kolorowe karuzele i inne umilacze dziecięcego życia, które pamiętam z komunistycznych placów zabaw, a także — pomalowany na równie radosne kolory — radziecki sprzęt wojskowy i poniemiecki zdobyczny sprzęt techniczny, a w tym monstrualny przenośny generator.
Nad wszystkim króluje zbita z surowych desek scena z radosnym cytatem z Lenina: „Menas priklauso liaudžiai" — „Sztuka należy do ludzi".
Po drugiej stronie placu zabaw stoi, a jakże, knajpa. A także sklep z pamiątkami, gdzie za słone ceny można nabywać — obok gadżetów wyprodukowanych na potrzeby komunostalgii — prawdziwe pozostałości radzieckich czasów, które jakimś cudem uniknęły zniszczenia w paroksyzmie wolnościowego zrywu.
Autentyczny Medal Bohatera Pracy Socjalistycznej kosztuje 58 euro. Osobiście ograniczyłam się do nabycia turystycznego stakana z wizerunkiem Generalissimusa i nieśmiertelnie słuszną sentencją „Piwo bez wodki — dziengi na wieter". Z tyłu na szklance widnieje podziałka do toastów: 50 gramów „za ojczyznę", 150 „za partię", 200 „za Stalina".
Pani w sklepie zwróciła moją uwagę, że szklanka taka bardzo się przydaje przy pieczeniu, do odmierzania składników ciasta. Kosztowała 7 euro.
Kiedy już opuścimy krzykliwe atrakcje placu zabaw i zagłębimy się w las, ogarnia nas zgoła inna atmosfera.
Dwukilometrowa ścieżka wiedzie od pomnika do pomnika — w sumie jest ich 86, a większość z nich to znakomite rzeźby, co uświadamiamy sobie szczególnie wyraziście, kiedy pomyślimy o koszmarach dłuta zasłużonych antykomunistycznych artystów RP.
Monumentalne figury radzieckich partyzantów noszą minimalne ślady czerwonej farby, którą zapewne obrzucili je wrogowie upadającego ustroju — ale w żadnym stopniu nie podważa to ich majestatycznej powagi. Rzeźby przodowników pracy socjalistycznej — świniarka, rybaczka, a także młody sportowiec z bardzo malutkim fiutkiem — są intrygujące i niecodzienne, podczas gdy twarze Leninów wykazują podobieństwo do pierwowzoru, jakiego nie osiągnął żaden z upiornych Janów Pawłów straszących na ulicach polskich miast, żeby nie wspomnieć już o Lechach Kaczyńskich.Stalin na twarz dobrotliwą, a Dzierżyński zamyśloną — i na obu widać nie tylko, o kogo chodzi, ale także nastrój, jaki artysta chciał oddać.
Dla podkreślenia dumnej walki narodu litewskiego o niepodległość, największy z pomników — 6-metrowy Lenin, stojący do 1991 roku na placu Łukiskim w Wilnie — przyozdobiony jest zdjęciem z jego obalania. Na zdjęciu marmurowy cokół wali się na ziemię w chmurze gruzu — jednak widoczna za nim w realu figura ma wyciągnięta w górę dłoń, przy której nie brakuje ani jednego palca, co może sugerować, że zanim cokół sięgnął bruku, stojący na nim Lenin został starannie odtransportowany w bezpieczne miejsce. W gablocie w pobliskim baraku możemy podziwiać odłamek cokołu i przywaloną nim parę skórzanych rękawiczek — jak głosi opis, to rękawice „dysydenta A.Terleckasa, które nosił, kiedy zabrał ten fragment".
Przy każdym z pomników znajdziemy opis wyobrażonej na nim postaci — w trzech językach, po litewsku, angielsku i rosyjsku.

Zaraz obok ścieżki wiodącej do rozsianych po lesie monumentów komunistycznych zbrodniarzy radośnie pobekują lamy, stanowiące ozdobę połączonego z muzeum rzeźby radzieckiej mini-zoo.
Dla każdego coś miłego.
Agnieszka Wołk-Łaniewska, publicystka polska, Warszawa
Poglądy autorki mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)