Jerzy Urban musi zapłacić 120 tysięcy złotych — to największa grzywna w historii Polski w orzecznictwie dotyczącym obrazy uczuć religijnych. To anachroniczne pojęcie nadal znajduje się z naszym Kodeksie karnym. I wszystko wskazuje na to, że po tym wyroku warszawskiego sądu spokojny nie będzie mógł czuć się nikt, kto pragnie świeckiego państwa.
Bo w ramach walki o świeckość mieści się również prawo do krytyki wyznania, czy praktyk religijnych. Krytyczna może być sztuka, satyra, analiza. Tymczasem polski wymiar sprawiedliwości właśnie pokazał, że zamierza z pełną premedytacją, surowo kneblować usta wszystkim, których śmieszy legenda o mężczyźnie chodzącym rzekomo po wodzie i kobiecie zapłodnionej przez nadprzyrodzone siły.

Sędzia Rafał Stępak otworzył wczoraj puszkę Pandory, bo wychodzi na to, że pod obrazę uczuć religijnych podciągnąć można absolutnie wszystko — i zawsze znajdą się ludzie mający tyle zasobów czasowych i finansowych, żeby wojować z odmiennym oglądem rzeczywistości, jeśli tylko dostrzegają taką furtkę w przepisach prawa.
W przypadku Jerzego Urbana sprawa jest kuriozalna o tyle, że w wyroku zasądzono grzywnę 3 razy wyższą, niż domagał się tego oskarżyciel. Obserwowałam ten proces od samego początku. Szóstka ludzi, która solidarnie złożyła zawiadomienie do prokuratury o naruszeniu ich uczuć religijnych, to nie jest zbiór przypadkowych osób. Znają się, część z nich jest ze sobą spokrewniona. Moje najszczersze zdziwienie wywołało to, że sąd dawał wiarę, gdy zeznawali, że obrazoburczy rzekomo obrazek dostali tajemniczą drogą maila niezależnie od siebie, nie pamiętając oczywiście od kogo. I natychmiast wszyscy, jak raz, poczuli, że ich to obraża i warte jest doniesienia do prokuratury.
Kraj, w którym nie mają racji bytu satyry z religii, jej wyznawców i funkcjonariuszy, nie ma prawa w najmniejszym stopniu krytykować „fanatycznych" i „zacofanych" w swoim mniemaniu społeczności muzułmańskich. Bo właśnie dochodzimy do tego samego punktu: gdy sąd gotów jest przez cztery lata deliberować nad tym, czy fikcyjnej postaci artysta może nadać zdziwiony wyraz twarzy.
Wreszcie — jeśli nawet zastosujemy tę logikę, to czyż jest obraźliwe dla bóstwa przedstawienie go zdziwionym? Obrazek był w istocie ilustracją tekstu Agnieszki Wołk-Łaniewskiej o wysypie apostazji w polskim kościele katolickim. Przedstawiony na grafice Jezus miał wyrażać zaskoczenie odpływem wiernych. Koncept ten był spójny, zabawny — ale trzeba bardzo złej woli, by uznać, że był obraźliwy.
Najgłośniejsza dotąd sprawa z tego paragrafu pochodzi z 2015. To sprawa piosenkarki Dody, która powiedziała o Jezusie i apostołach, że najpewniej byli napruci winem i najarani ziołem. Uznano, że nie może posiadać takiej prywatnej opinii, musiała zapłacić 5 tys. zł. Trybunał Konstytucyjny podtrzymał to orzeczenie. Nie była to jednak taka skala, jak w przypadku naczelnego „Nie".Niech was nie zmyli emisja filmu „Kler" w kinach.
W Polsce kościół nadal dyktuje warunki.
Jak się okazuje, nawet sądom.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)