Większość ugrupowań politycznych zdecydowała się nie wystawiać w nich swojego kandydata. Takie decyzje podjęły Platforma Obywatelska, Nowoczesna, Prawo i Sprawiedliwość oraz Sojusz Lewicy Demokratycznej. Dlatego reżyser zdecydował się walczyć o fotel gospodarza miasta z Aleksandrą Dulkiewicz.
Grzegorz Braun w 2015 r. startował na prezydenta Polski.
Przedterminowe, uzupełniające wybory odbędą się 3 marca. Termin oficjalnie podał premier Mateusz Morawiecki.
Reżyser i publicysta Grzegorz Braun odpowiada na pytania komentatora Agencji Sputnik Leonida Swiridowa.
— … Wrócimy do pytania o ostatni wyjazd Pana do Moskwy. O tym nawet pisała „Gazeta Wyborcza". Chociaż ja osobiście uważam, że „Gazecie Wyborczej" wolno mniej…— Pojechałem do Rosji nie po raz pierwszy zresztą jako reżyser-dokumentalista. Mój nowy film „Gietrzwałd 1877" — to w telegraficznym skrócie historia objawień Najświętszej Marii Panny w małej miejscowości na Warmii w XIX w. Ale ja opowiadam przede wszystkim o sprawach politycznych, militarnych, nawet i z wątkami szpiegowskimi. Robię film o geopolitycznym kontekście i konsekwencjach tamtych wydarzeń.
Opisałem tę rzecz wstępnie w niedużej książeczce pod takim właśnie tytułem „Gietrzwałd 1877. Nieznane konteksty geopolityczne" — to był punkt wyjścia do pracy nad filmem. Nasza produkcja jest przedsięwzięciem prywatnym, przez żadną władzę nie dotowanym — przy okazji zapraszam na stronę: www.gietrzwald1877.pl.
Wspomniany kontekst geopolityczny — tu przechodzę już do meritum — to przede wszystkim tak zwana „wielka gra" imperiów w wieku XIX. To jest niezmiernie istotne tło objawień gietrzwałdzkich. Na tle tej „wielkiej gry" toczy się bowiem latem 1877 roku wojna rosyjsko-turecka na Bałkanach — którą w naszym pokoleniu mało kto kojarzy, no, może poza tymi, co czytali „Turecki gambit" Borysa Akunina.
Cóż to może mieć wspólnego z polskimi sprawami? Gdzie Rzym a gdzie Krym, Gietrzwałd a gdzie Bałkany? Ale otóż związek okazuje się bardzo ścisły — bowiem właśnie latem 1877 roku zawisa nad Polską groźba rozpętania kolejnego powstania w Polsce. Jest ono wówczas pilnie potrzebne Wielkiej Brytanii — jako „dywersja na tyłach", która skomplikować ma sytuację armii rosyjskiej i spowolnić jej postępy w Bułgarii.

Tymczasem gdyby takie antyrosyjskie powstanie na ziemiach polskich latem 1877 zostało ostatecznie rozpętane tak, jak sobie tego życzyli „zamawiający" z Londynu, to z kolei — wszystko na to wskazuje — mielibyśmy sekwencję zdarzeń, przypominającą reakcję domina, prowadzącą do rozpętania wojny światowej. To udokumentowana hipoteza, którą wykładam i w książce, i w filmie. Na wypadek powstania w Polsce skonkretyzowane „plany ewentualnościowe" były już gotowe w sztabach generalnych w Berlinie i w Wiedniu. Gdyby do akcji włączyli się Prusacy, Austriacy i Węgrzy, wówczas ani Paryż ani Londyn nie pozostałyby bierne. Rozwijał się scenariusz silnie przypominający pierwsze kampanie 1914 roku — na czele z klęską ofensywy Ronnenkampfa i Samsonowa w Prusach Wschodnich. Sytuacja w roku 1877 w tym kierunku właśnie zmierzała.
Aby opowiedzieć o tym wszystkim w filmie dokumentalnym, trzeba sukać materiałów i pięknych ujęć na Wschodzie i na Zachodzie. W drugiej połowie ubiegłego roku byłem z moją ekipą w Bułgarii i w Turcji, filmowaliśmy m.in. rekonstrukcję bitwy na przełęczy Szypka.
Dotarliśmy również do Ameryki Łacińskiej, do Gwatemali, gdzie w połowie XX wieku zmarła w opinii świętości jedna z wizjonerek gietrzwałdzkich.
A pod koniec 2018 roku z kolei udało się z kolei zrealizować plan wyjazdu do Moskwy i Petersburga — aby do naszej galerii „gadających głów" dołączyć ekspertów rosyjskich — historyków dyplomacji i wojskowości, specjalistów od „wielkiej gry".
Moim zamiarem jest bowiem stworzenie filmu o Gietrzwałdzie, który stanie się zrozumiały, zajmujący i przejmujący nie tylko dla moich rodaków. Większość ekspertów, z którymi realizuję wywiady, mówi innymi językami, niekoniecznie polskim. A ponieważ właśnie ta „wielka gra" imperiów w XIX wieku toczy się przede wszystkim pomiędzy Petersburgiem a Londynem, to właśnie w tych kierunkach muszą zmierzać moje rekonesanse badawcze i plany zdjęciowe.
Przy tej okazjispotkaliśmy się w Moskwie z Panem Redaktorem, i to jest już nasza wspólna i historia, nasza wspólna anegdota, że dzięki Pańskiej życzliwości i miłym kontaktom mogłem zrealizować doskonały materiał. A przy okazji mogliśmy też miło spotkać się, zjeść coś smacznego i porozmawiać o historii i polityce.

— Uwaga, proszę pamiętać, że to był dworzec Kijowski w Moskwie…
— Tak jest, przy dworcu Kijowskim w Moskwie. Może to zainspiruje jakichś dziennikarzy śledczych do podjęcia wątku ukraińskiego, co być może odsłoni jakieś kolejne ukryte dno w tej sprawie.
Żarty, żarty, ale przecież znając współczesne realia, i polskie, i rosyjskie, ani Pana, ani mnie, nie powinien dziwić ten poziom absurdu. Bo oto wystarczyło to jedno zdjęcie, aby ktoś rozwinął spiskową teorię o naszej kooperacji w ramach siatki GRU.
Co do mnie, szanowny Panie Redaktorze, „ruskim agentem" zostałem ogłoszony już dawno, bo przecież, poza tym, że robię od czasu do czasu filmy dokumentalne i że od czasu do czasu aktywnie politykuję, wdając się w jakieś kampanie wyborcze, jestem także dość systematycznym komentatorem sceny politycznej. A moje komentarze w sposób często bardzo zdecydowany odbiegają od narracji propagandowych, które dominują w mediach warszawskich.
Kiedy nie ma rzeczowych kontrargumentów, pozostają inwektywy i insynuacje. W związku z tym właśnie, szanowny Panie Redaktorze, byłem już niejeden raz nazywany nie tylko agentem ruskim, ale i agentem niemieckim (najlepszy dowód: nazwisko), agentem amerykańskim (bo znam Stany Zjednoczone z autopsji, a moim bliscy nawet tam mieszkają), nawet agentem watykańskim (bo nie ukrywam przywiązania do Kościoła katolickiego i tradycji łacińskiej).Ogłaszano mnie również w ogólnopolskiej prasie faszystą i antysemitą, a ponieważ to nie pomogło — nadal mówię i piszę, co uważam — ogłoszono mnie w końcu Żydem. No, więc, do kolekcji by brakowało jeszcze tylko „agenta GRU" — i oto teraz mam komplet trofeów.
Przypuszczam zresztą, że w oczach niektórych to poważnie wzmacnia mój prestiż jako człowieka politykującego, kto wie, może nawet podnosi moją wartość rynkową. Bo skoro ze mnie taki agent o stu twarzach, to może ten i ów poważniej potraktuje rozmaite moje nie tylko diagnozy bieżące, ale też i chałupnicze przepowiednie polityczne, które niejeden raz już się sprawdziły. Czy to w przypadku wplątywania Polski w wojnę perską, czy międzynarodowej nagonki na Polskę w związku z żydowskimi roszczeniami — kiedy zwracałem uwagę na realność tych zagrożeń już przed laty, wówczas dla jednych to była fantastyka, a dla innych prowokacja.
— Może to będzie oddzielny temat na rozmowę.
— Proszę bardzo. To o tyle do rzeczy, że w ten sposób właśnie w Polsce zostaje się „ruskim agentem". Wystarczy być zwolennikiem nieangażowania Polski w cudze wojny.
— Ale wrócimy do wyborów samorządowych, bo Pan będzie kandydować na prezydenta Gdańska.
— Na razie jestem „kandydatem na kandydata". Warunkiem oficjalnego zarejestrowania kandydatury jest oczywiście pomyślne doprowadzenie do końca zbiórki podpisów.
— Co by Pan chciał zaproponować mieszkańcom Gdańska? Czym by Pan chciał ich zaskoczyć?
— Żadnych niespodzianek nie chowam w zanadrzu — od razu wykładam kawę na ławę, mówię, jak jest. To jedyne, co może niektórych zaskakiwać — że nie jest to typowy w demokracji program wyborczych obiecanek. Ja nie będę opowiadał, komu i jak zamierzam zrobić dobrze, komu, co i jak obiecam, zapewnię, dam — nic z tych rzeczy.
Wybieram się do Gdańska po to, żeby zagwarantować w kilku sprawach, że pewnych rzeczy z całą pewnością nigdy nie uczynię. Oto krótkie wyliczenie tych spraw.Pierwsza kwestia: nie dopuszczę do tego, żeby zabójstwo prezydenta Pawła Adamowicza pozostało w jakimkolwiek wymiarze niejasne, a sprawcy nie ukarani.
Punkt drugi: z całą pewnością nie podpiszę nigdy tak zwanego programu „równościowego", który zostawił w spadku ś.p. Adamowicz. Słowo „równość" jest tu oczywiście słowem z języka współczesnej neomarksistowskiej nowomowy. Bo nie o żadną równość tu chodzi, chodzi o seksualizację dzieci i młodzieży, chodzi o sodomizację życia publicznego, chodzi o wprowadzanie do sfery publicznej rewolucyjnych projektów, które prowadzić muszą do dezintegracji narodu i destrukcji tkanki społecznej. A więc żadne programy „tęczowego Gdańska" za mojej kadencji na pewno nie przejdą.
Trzeci punkt: nie podpiszę żadnego aktu prawnego, ani nie będę angażował się w działania, które by w jakikolwiek sposób rozmwały kwestię przynależności państwowej Gdańska. Tu jest Polska a nie żadne „Wolne Miasto". Być może nie wszyscy czytelnicy zdają sobie sprawę, jak niebezpieczne dla polskiej racji stanu i polskiego interesu narodowego są te urojenia o reaktywacji tak zwanego Wolnego Miasta Gdańska. To jest oczywiście użyteczne narzędzie niemieckiej polityki.
Z drugiej strony mamy bezkrytyczne reprodukowanie narracji historycznych i forsowanie przez Eurokołchoz (Unię Europejską) ideologii multi-kulti, gender etc. Te autodestrukcyjne projekty są niestety żywe w postpeerelowskich gdańskich elitach — trójmiejskie mafie, służby i loże nie zachowują lojalności wobec państwa polskiego i najwyraźniej nie identyfikują się z polską tradycją. Jako kandydat na prezydenta Gdańska chcę zwracać uwagę na to niebezpieczeństwo — niebezpieczeństwo dryfowania Gdańska w stronę Wolnego Miasta Gdańska. A zatem dryfowania jakiejś części terytorium Polski w stronę Niemiec. Temu zagrożeniu na urzędzie prezydenta miasta Gdańska miałbym zamiar zdecydowanie się przeciwstawiać.I ostatni punkt mojego programu, na „nie" — nie podpiszę żadnych aktów prawnych, które zwiększałyby ciężary podatkowe, w tej mierze, w jakiej to jest zależne od władz miejskich. W żadnym wypadku nie przyczynię się do zwiększenia wyzysku fiskalnego moich rodaków na tym terytorium, za którego funkcjonowanie miałbym ponosić urzędową odpowiedzialność.
— Bardzo dziękuję za rozmowę.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)