Aby ulepszyć witrynę, wyświetlać relewantne materiały informacyjne i dedykowane reklamy, zbieramy anonimowe informacje techniczne o Państwie, w tym za pomocą narzędzi naszych partnerów. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych znajdą Państwo w Polityce prywatności. Szczegółowy opis technologii, z których korzystamy, znajdą Państwo w Polityce wykorzystywania plików cookies i automatycznego logowania.
Klikając na przycisk "Zaakceptuj i zamknij", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych w celu osiągnięcia powyższych celów.
Wycofać zgodę mogą Państwo, korzystając z metody określonej w Polityce prywatności.
Zapadł wyrok sądu okręgowego w sprawie obrazy uczuć religijnych sześciu osób przez Jerzego Urbana. Wyrok ten uchylił wyrok sądu I instancji z września ubiegłego roku i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia.
Sąd odwoławczy nie uniewinnił Urbana, ale powołał się na formalne uchybienia, jakich dokonał sąd rejonowy, który na przykład pominął zupełnie opinie biegłych, które nie odpowiadały fanatycznym poglądom religijnym sędziego.
Sprawa toczyła się w sądzie przez siedem lat. Teraz zacznie się od początku, bo jedna z tych sześciu osób nadal czuje się obrażona i mało prawdopodobne, by Urbanowi zechciała wybaczyć, szczególnie, że Urbana nawet nie zna.
O komentarz do sprawy poprosiłem oskarżonego redaktora naczelnego tygodnika „NIE”, Jerzego Urbana.
W sprawie Urbana okazało się, że w Polsce jednak jest, nomen omen „prawo i sprawiedliwość”. Przynajmniej dla niektórych ludzi. Z panem Jerzym przy okazji rozmowy o sprawiedliwości, porozmawialiśmy też o sprawie Leonida Swiridowa i Mateusza Piskorskiego, którzy nadal na to „prawo i sprawiedliwość” czekają.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.