Pięć lat temu Rosja została uwikłana w otwartą i twardą konfrontację z Zachodem, który był całkowicie pewny swojego zwycięstwa. Wtedy działania Kremla przez wielu ekspertów były wyjaśniane głupimi iluzjami rosyjskiego kierownictwa i brakiem zrozumienia przez niego skali nieuniknionych konsekwencji, które z pewnością doprowadzą kraj do katastrofy społeczno-gospodarczej, politycznej, a nawet wojskowej.
Co więcej, ci sami specjaliści, wyjaśniając teraz, dlaczego Rosja przetrwała, często powołują się na szczęście i szereg udanych kroków ze strony państwa. Jasno wyrażają myśl: po raz kolejny w historii poszczęściło się Moskwie, ale gdyby Kreml w pełni zdawał sobie sprawę z tego, z czym będzie miał do czynienia, nigdy by się na to nie zdecydował – bo to czyste szaleństwo.
Ten moment może wydawać się nieistotny, ale w rzeczywistości jest fundamentalny. Pięć lat temu motyw przewodni brzmiał: „Rosjanie są szalonymi degeneratami i skazani są na zagładę”. Obecnie nadal w polu informacyjnym dominuje przekonanie, że „Rosjanie są szalonymi degeneratami, niech i szczęściarzami, ale małpowanie ich to szaleństwo”.
Przy czym zachodzące procesy nie zaprzeczają temu. Pomimo olbrzymich zmian, jakie zaszły w ostatnich latach na świecie, większość z nich rozwija się ostrożnie i stopniowo, jak gdyby sugerowała możliwość wycofania się na pozycje wyjściowe w dowolnym momencie. Dotyczy to Chin i Europy, które coraz bardziej uparcie bronią swoich interesów w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi, ale nadal unikają bezpośredniej konfrontacji, która odcina im drogę odwrotu. Co więcej, nawet w rosyjskiej polityce w wielu przypadkach ta zasada jest stosowana, chociaż wydaje się, że nasz kraj już dawno spalił wszystkie możliwe mosty za sobą.
Wystarczy przypomnieć operację wojskową w Syrii. Przejście ogromnej liczby ludzi od przekonania, że Rosja wplątała się w fatalną dla siebie awanturę, do zaakceptowania tego, że Moskwa wychodzi zwycięsko z syryjskiego węzła geopolitycznego, zajęło ponad dwa lata. I nadal nie ma ostatecznego wyniku, ponieważ proces trwa i nie wiadomo, ile to jeszcze potrwa. A wszystko dlatego, że główną zasadą rosyjskiej polityki jest „jedzenie słonia po kawałku”.
W historii z S-400 dla Turcji też nie było forsowania: po prostu sytuacja znalazła się w takim punkcie, gdy kolejny „kawałek słonia” stał się tym, który nadał zupełnie nowy wydźwięk układowi geopolitycznemu – zarówno regionalnemu, jak i globalnemu. I Ankara go „zjadła”, zmieniając w ten sposób całą warstwę światowej polityki.
Turkowie dają do zrozumienia całemu światu, że nie boją się gniewu zza oceanu i nie wierzą, że Stany Zjednoczone mają szansę wyrządzić naprawdę poważne szkody ich państwu. A złośliwa nieżyczliwość niemieckich mediów, przykryta niezbyt przekonującą warstwą formalnej troski o losy transatlantyckiej solidarności, wskazuje na to, że też tak myślą. Istnieje podejrzenie, że stamtąd Amerykanie powinni oczekiwać kolejnego otwartego wyzwania.
Poglądy autorki mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)