Zapach i lepkość, wrażenie zapadania się w bruku i wraz z wchodzeniem do cel bura czerwień krwi spływającej po ścianach…
Zapach krwi lipcowego popołudnia
Te 300 ciał ostatnich więźniów było pożegnaniem Niemców z Lublinem, do którego właśnie wspólnie wkraczały oddziały Armii Krajowej, 2 Gwardyjskiej Armii Pancernej RKKA gen. Siemiona Bogdanowa (późniejszego marszałka) oraz partyzanci Armii Ludowej pod dowództwem ppłk. Grzegorza Korczyńskiego. W obecnie obowiązującej wersji historii to jednak tylko jedna okupacja zastępowała drugą – ale ci wszyscy, którzy wtedy byli na dziedzińcu Zamku znają prawdę. Już nigdy krew ulicami naszego miasta nie popłynęła, żony nie żegnały wychodzących do pracy mężów tak, jakby mogli nigdy nie wrócić, a nad Lublinem wiatr przestał nawiewać dym ze zwłok palonych w krematoriach obozu na Majdanku.
Wiem jak wygląda zbombardowane miasto, bo widziałem Belgrad po ataku NATO, wiem jakie surrealistyczne wrażenie ruchu ciał towarzyszy otwarciu masowych grobów, bo takie zostawili gruzińscy najeźdźcy uciekający z Osetii i znam zapach śmierci całopalnej, bo taką nazistowską metodą posłużyli przecież banderowscy mordercy w Odessie. Ale moje osobiste wspomnienie, domykające klamrą tamto wyzwolenie Lublina z 1944 r. – jest zupełnie inne, zimne, pozbawione zapachów, kamienne.
Pożegnanie z Sołdatem
Byłem w I klasie liceum, w nowej, odrodzonej, demokratycznej Rzeczypospolitej Polskiej, kiedy na nasze podwórko wpadł ktoś i krzyknął: „Sołdata rozwalają!”.
Pobiegliśmy wszyscy.

Na placu Litewskim wielka figura wieńcząca przez ostatnie dekady jeden z najładniejszych w kraju Pomników Wdzięczności kołysała się już groteskowo na żelaznych linach dźwigu. Różnie na tego żołnierza w Lublinie mówiono – i niecenzuralnie, i złośliwie („Dawaj czasy!” – bo rękę ze sztandarem wyciągał akurat w stronę wielkiego zegara stojącej naprzeciwko poczty), ale dla wszystkich chłopców, wychowanych jak ja – w kulcie broni i munduru, na setkach polskich, sowieckich, jugosłowiańskich filmów wojennych – był to archetyp wojownika, razem z płaskorzeźbami na cokole pokazujący jak należy walczyć i zwyciężać.
A wtedy już wisiał, ciężarówka mają go wywieźć czekała… Nikt nie klaskał, nikt nie zdradzał entuzjazmu, choć pewnie wśród gapiów byli i ci, których po tym samym placu jeszcze kilka miesięcy wcześniej ganiało ZOMO (jak i zresztą mnie, bo który dzieciak nie chciałby zdążyć się załapać na ostatnie porządne zadymy przeciw zdychającej komunie?).Kamienny Sołdat nas opuszczał i coś było nie tak, choć przecież nie wiedzieliśmy, że G.I. Joes, jak najbardziej żywi i bezczelni już czekają, żeby go zastąpić.
Narodziny Polski Lubelskiej
Ale nie o nowej okupacji (tej współczesnej, prawdziwej) miało być, ale o wyzwoleniu.
To moje miasta, te w których żyję i pracuję – Lublin i Chełm – dały swoje nazwy wszystkim tamtym wydarzeniom, całemu nowemu porządkowi. Chełmski Manifest i Komitet, Polska Lubelska – jeszcze długo tak mówiono i pisano. Czy chcemy, czy nie chcemy – jesteśmy symbolami tamtego odzyskania niepodległości, tamtego heroicznego, a przełomowego momentu naszej historii. I żadna ahistoryczna, antykomunistyczna i absurdalna próba nadpisania dziejów przez IPN niczego w tym zakresie nie zmieni.
Skoro już jednak jesteśmy przy fałszerzach historii – to może warto przyjrzeć się, dzień po dniu, jak wyzwolenie Lublina wyglądało od strony politycznej. To bowiem doskonała ilustracja na jakim kłamstwie zbudowana jest współczesna legenda tzw. Żołnierzy Wyklętych, a zwłaszcza ich „sytuacji bez wyjścia”, a wraz z tym i cała polityka (a)historyczna III RP:
Zatrzymaliśmy się na spływających krwią schodach Zamku Lubelskiego, gdy z drugiej strony miasta, od starej drogi zamojskiej do Lublina wjeżdżały polskie i sowieckie czołgi. Może nie do końca świadomie, ale ten moment zna każde polskie dziecko – bo widziało go przecież w… „Czterech pancernych”. Życie jednak nie było filmem i za kwiatami rzucanymi na pancerze toczyła się twarda gra polityczna. Gra o życie i sens życia żołnierzy Armii Krajowej, którzy wprawdzie wspólnie z RKKA, berlingowcami i AL zajęli miasto, ale właśnie byli przez swoich dowódców wpędzani w typowo polską pułapkę bez wyjścia.Kalendarium zdarzeń wyglądało bowiem tak:
- 25 lipca wieczorem – dowodzący wojskami polskimi gen. Zygmunt Berling zwraca do lubelskiej Komendy Miasta AK z propozycją rozmów. Spotyka się z odmową.
- 26 lipca – Krakowskim Przedmieściem przechodzi przyjmowana owacyjnie przez lublinian defilada żołnierzy I Armii Wojska Polskiego. Gen. Berling przemawia: „Nie może być Polska taka, jaką była w 1939 r. Przez 21 lat naszego życia państwowego z wszystkich dookoła zrobiliśmy sobie wrogów, a gdy wybiła godzina próby – zostaliśmy sami…”.
- 27 lipca – Berling ponownie przyjeżdża do AK-owskiej Komendy Miasta i prosi o rozmowę z komendantem, gen. Kazimierzem Tumidajskim „Marcinem” i delegatem rządu londyńskiego, Władysławem Cholewą. Tylko ten drugi zgadza się przyjąć dowódcę 1 Armii.
- 28 lipca – Tumidajski rozmawia z dowództwem sowieckim, następnie zostaje zatrzymany, ale na wniosek Berlinga zwolniony. Opuszcza areszt 29 lipca.
- 29 lipca – Tumidajski wysyła „Borowi” Komorowskiemu raport o wydarzeniach w Lublinie: “Gen. Berling ostrzegał [swoich], by nie stwarzać zadrażnień z AK i kładł nacisk na ostrożne postępowanie, jak się wyraził z ‘londyńczykami’”.
- 1 sierpnia – ostatnia rozmowa Berlinga z Cholewą, odmawia on wszelkich negocjacji z ludowym WP i PKWN twierdząc, że jest upoważniony wyłącznie do negocjacji z Sowietami.
- 3 sierpnia – „londyńskie” władze cywilne i wojskowe zostają aresztowane.
- 4 sierpnia – „Bór” depeszuje m.in. o sytuacji w Lublinie do Londynu.
Berling przekonywał „Marcina”, a w końcu rzucił mu ze łzami, nie wiemy, gniewu czy wzruszenia w oczach: “Dajcie mi waszych oficerów, a ja stworzę armię, jakiej Polska jeszcze nie miała!” Tumidajski odmówił i wydał AK rozkaz złożenia broni, sam 3 lata później zmarł w trakcie internowania przez NKWD. Mimo to jednak, w wyniku akcji werbunkowej ogłoszonej w Lublinie przez Berlinga – do WP zgłosiły się jednak 1.002 osoby, w tym żołnierze AK i BCh, którzy poszli aż do Berlina u boku tych wszystkich, o których przypominać miał Sołdat z placu Litewskiego…
Lublin tamtego lipca był więc Polską w miniaturze – z wciąż krwawiącymi ranami okupacji niemieckiej, z wiszącą groźbą wojny domowej i z objawami chorobliwej ślepoty na dziejową konieczność, ale i na dziejową szansę, jaką stawała się powstająca Polska Lubelska.
Szansą nie w pełni wykorzystaną, z niewątpliwymi jednak dokonaniami, sukcesywnie od trzech dekad niszczonymi, odwracanymi i opluwanymi. To już jednak temat akurat do kolejnego wyzwolenia…
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)