Podobnie jak milionerzy z województwa zachodniopomorskiego, których ostatnio, ku zaskoczeniu analityków ekonomicznych, przybyło aż 160! W sumie jest ich w tym regionie 1475. Naturalnie nie mówimy o szczęśliwych graczach w Lotto, tylko o ludziach, którzy dobrze wiedzą jak prowadzić swój biznes. W całym kraju jest takich przedsiębiorczych ponad 35 tysięcy. Najwięcej na Mazowszu, trochę mniej na Śląsku i w Wielkopolsce. Niestety, fachowcy mają kiepskie prognozy: przez pandemię koniunktura gospodarcza będzie zwalniać, więc dojście do następnych milionów zwolni. Wyjątkiem mogą tu być firmy prowadzące sprzedaż internetową – te cały czas notują niezłe zyski.
Dniówki zależą od województwa
Ale świat nie składa się tylko z firm dobrze prosperujących, można śmiało powiedzieć, że jest ich wręcz mikroskopijna liczba. Większość to lepiej lub gorzej działające na rynku, gdzie wynagrodzenie dla pracownika zależy od chwilowej koniunktury, a czasem od uczciwości szefostwa zakładu. Jak można było przewidywać – także od regionu, gdzie firma działa. Widać to wyraźnie analizując możliwe „dniówki” w poszczególnych województwach. Dane statystyczne opisują ubiegły rok, koronawirus z pewnością ich nie poprawi.
Najwyższe wynagrodzenie można było uzyskać w województwie mazowieckim: 5731 zł brutto miesięcznie, czyli dziennie 191 zł. Naturalnie trzeba od tego odjąć podatki i składki na ZUS. W Dolnośląskim wychodziło ponad 166 zł, a w Małopolskim grosze mniej. Stawkę zamykały dzienne wypłaty w Warmińsko-mazurskim: 128 zł; Lubelskim – prawie 127 zł i województwie świętokrzyskim, gdzie dało się zarobić dziennie zaledwie 126 zł.
Dla sprawiedliwości trzeba dodać, że koszty utrzymania w różnych regionach są różne. Kawalerka w Warszawie zabierze przynajmniej trzecią część tego średniego wynagrodzenia, zaś pokój w miasteczku na Mazurach można mieć za 500 zł. Za kawę w stolicy trzeba zapłacić przynajmniej 10 zł, niezbędne przejazdy komunikacją miejską szarpią za kieszeń, a owoce i warzywa (szczególnie w tym sezonie) są nieprzyzwoicie drogie. Im dalej od wielkich miast tym taniej, choć za dojazdy też trzeba zapłacić. Może rowerem. Chyba że pracodawca podstawi transport, jeśli go na to stać...
Na podwyżki raczej nie licz
Właśnie tu nie ma dobrych wiadomości. Darmowe dojazdy czy obiady w zakładzie to dodatek do pensji. A tego większość firm nie przewiduje. Z deklaracji składanych do raportów Narodowego Banku Polskiego wynika, że tylko 19 proc firm przewiduje podwyżki wynagrodzeń w trzecim kwartale tego roku – to najniższy wskaźnik od 2016.
Natomiast katastrofalnie wzrosły deklaracje o zamiarze obniżania wynagrodzeń, przynajmniej o 10 proc. Taka zapaść miała miejsce tylko raz – w 2009 roku (czasy wielkiego krachu bankowego). Tu nakładają się ryzykowne pomysły rządu o podniesieniu płacy (pensji) minimalnej. To oczywiście oznacza dla pracodawców większe opłaty na ZUS i opodatkowania. Jest tajemnicą poliszynela, że część szefów woli dziś zapłacić minimalną pensję, a resztę daje pracownikowi „w kopercie”. Niektórzy ekonomiści przestrzegają, że takie podnoszenie płacy minimalnej, w stosunku do średniej krajowej, postawi nas na poziomie Kolumbii, a to już brzmi niepokojąco...
Będzie mroźniej
Nic więc dziwnego, że rząd złapał się za głowę i właśnie ogłosił, tłumacząc na polski skomplikowane teksty rozporządzeń, że w przyszłym roku płace budżetówki nie wzrosną o wskaźnik inflacji, czyli będą zamrożone. Dotyczyć to będzie, na przykład, administracji rządowej, kontroli państwowej i ochrony prawa, jednostek budżetowych, pracowników ZUS, KRUS, NFZ, korpusu służby cywilnej, pewnie też nauczycieli. Związkowcy już zapowiedzieli, że na takie propozycje nie będzie zgody, bo te zamiary „zamrożeń” mogą pójść dużo dalej.
No i co z tego... Rząd już zapisał sobie w tzw. tarczy antykryzysowej 2.0, która weszła w życie w kwietniu, że może zwolnić każdego pracownika w ministerstwach, departamentach, korpusie służby cywilnej. Kilka tygodni później wprowadził tarczę 4.0, według której może zwalniać dowolną liczbę urzędników w organach władzy publicznej, w sądach i trybunałach, jednostkach budżetowych, państwowych funduszach celowych. Związkowcy mówią wprost: premier w każdej chwili może wydać rozporządzenie o zwolnieniu urzędników lub obcięciu im pensji. Będzie się bronił, że wzrósł deficyt państwa lub dług publiczny. „Jeśli jakiekolwiek decyzje o redukcji zatrudnienia lub obniżkach pensji w urzędach będą planowane to opinia publiczna będzie o tym poinformowana” – można przeczytać na stronach Centrum Informacyjne Rządu.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)