Projekt wielkiej rury
Pomysł sprowadzania gazu z norweskich złóż zakiełkował w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Ale zabrakło chęci zewnętrznych partnerów, podobnie jak pieniędzy po naszej stronie. Potem jakieś porozumienia z Duńczykami podpisano w 2007 roku, ale po analizach uznano ten projekt za nierentowny. Dziesięć lat minęło i wreszcie strony stwierdziły, że to ma sens.
Dużą rurą ma przepływać 10 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie, choć początkowo ostrożnie mówiono o siedmiu – mniej niż pozyskiwano ze złóż jamalskich. Ale apetyt rośnie... No i stała argumentacja: wreszcie uniezależnimy się od rosyjskich dostaw. Koszt całego przedsięwzięcia szacowany jest na prawie dwa miliardy euro (na okrągło – 8 mld zł), z czego przynajmniej połowę musi wyłożyć strona polska. Resztę ci, którzy chcą gaz z szelfu norweskiego sprzedawać i u nas, i w Europie.Całość projektu składa się z pięciu części: gazociągu na dnie Morza Północnego łączącego systemy Norwegii i Danii; rozbudowy duńskiego systemu przesyłowego, tłoczni gazu na duńskiej wyspie Zelandia, gazociągu między Danią a Polską i wreszcie rozbudowy polskiego systemu przesyłowego.
Tego ostatniego punktu dotyczył właśnie wspomniany komunikat – tanio nie będzie. Ale brzmi dumnie: ma to być Brama Północna. Jeszcze w maju stosowne zezwolenia dała Szwecja na terytorium swojej strefy ekonomicznej Morza Bałtyckiego. Ma tam przebiegać 85 kilometrów gazociągu. Z zastrzeżeniami w sprawie ochrony ryb i innych żyjątek, o czym potem.
Na lądzie
Trzeba ułożyć ponad dwieście kilometrów rurociągów. Początek w Niechorzu – od końcówki podmorskiej na ląd - wykonają firmy z Litwy i Niemiec. Mają doświadczenie w takich pracach, nawet w Polsce. Długość ponad 40 km, koszt na razie – nie ujawniany. Potem Budimex (od dziesięcioleci jedna z najlepszych marek w kraju) ułoży ponad 120 km gazociągu z Goleniowa do Ciecierzyc – za grubo ponad 300 mln zł; potem 70 km do Lwówka inna firma.
Do tego trzeba doliczyć przynajmniej dwie tłocznie gazu – każda jakieś pięćdziesiąt milionów złotych. To, z grubsza koszt prac na lądzie, ale główne operacje prowadzone będą przy dnie Bałtyku. A to okazuje się nie lada sztuczką...
Pod Bałtykiem
Za morskie operacje odpowiada włoska firma Saipem, odnoga znanego koncernu paliwowego ENI. U nas zarządzała budową gazoportu w Świnoujściu, co doprowadziło do kilku awantur, ale to już historia... Jako ciekawostkę można przytoczyć fakt, że ta firma uczestniczyła w różnych etapach budowy rurociągów Nord Stream 1 i 2.Tak to jest w świecie wielkiej specjalizacji i konkurencji. Wtedy poznali, że łatwo nie będzie, bo to nie jest wielki i głęboki akwen; a i z ochroną przyrody trzeba się liczyć. Zacząć trzeba od mikrotuneli czyli obudowanych betonem przewiertów (takie małe trasy metra) w pobliżu duńskiego i polskiego wybrzeża – dla uchronienia miejscowych naturalnych brzegów morskich. Po ludzku: nie mogą rury gazowe biec sobie po dnie i wychodzić na powierzchnię - gdzie chcą.
Tu następny kłopot: na trasie przyszłego gazociągu leżą instalacje telekomunikacyjne, energetyczne, a wreszcie Nord Stream 1. Dla laika to trudne do uwierzenia, ale włoscy specjaliści mają tam zainstalować specjalne maty betonowe oddzielające krzyżujące się, konkurencyjne gazociągi. I ma być bezpiecznie.
Matko... czego to ludzie nie wymyślą...
Cuda na morzu
Oczywiście dla realizacji podobnych pomysłów potrzebny jest specjalistyczny sprzęt czyli statki – cuda. A takie, jako nieliczni, mają Włosi i dlatego im powierzono całość misternej zabawy. Bo dowcip przy układaniu rurociągu o długości prawie 280 kilometrów polega na tym, że od lustra morskiej wody do dna - raz jest niemal 60 metrów, a gdzie indziej … 5 metrów. Czyli muszą być normalne statki o przyzwoitym zanurzeniu dowożące nawet 20 tysięcy rur na „plac budowy” - i takie morskie potężne niby barki, prawie unoszące się nad wodą.
Może być tak, że już położone na dnie rury (co potrafi zrobić większość specjalistycznych statków od podmorskich rurociągów) trzeba będzie wyciągać, spawać na pokładzie, a potem znów zanurzać. Tyle, że taki „spawacz” musi stać w jednym miejscu na falującym, czasem sztormowym Bałtyku. Normalni żeglarze rzucili by kotwice i czekali na poprawę pogody.
Opowieści o skomplikowanych manewrach, jakie trzeba będzie wykonać przy układaniu Baltic Pipe, można mnożyć w nieskończoność, bo i projekt poważny. Optymistyczny termin tzw. operacyjnego funkcjonowania gazociągu określono na październik 2022 roku. Trochę czasu zostało, ale w tym roku raczej na Bałtyku wiele się nie uda. A w następnym trzeba pamiętać, że w środku lata, znów koło Bornholmu, czyli praktycznie także w naszej strefie morskiej, wszelkie prace „układaczy rurociągów” są zabronione. Bo dorsze mają swoje tarło...
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)