Zapomniał wół?
Tradycja autonomii uniwersyteckiej to dorobek sięgający jeszcze czasów średniowiecznych, choć kojarzony jest raczej z epoką Oświecenia, a to ze względu na właściwy tamtym czasom kult nauki, który z różnym natężeniem obowiązuje właściwie po dzień dzisiejszy. Nie powstawało to jednak bez oporu, zwłaszcza ze strony hierarchów religijnych, pilnujących swojego monopolu na edukację.
W wiekach późniejszych Watykan częściowo godził się już dzielić tą funkcją z państwami narodowymi, a względnie niedawno doszło w Polsce do dość oryginalnej sytuacji, kiedy autonomia uniwersytetu była przedmiotem ochrony… hierarchów religijnych i edukacji katolickiej przed państwem socjalistycznym.
Mowa oczywiście o relacji władz PRL z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, niepodzielającym oficjalnej wówczas marksistowskiej doktryny w nauce.
Trzeba jednak przyznać ministrowi, że prowadzi tę walkę dość inteligentnie. Proponowane przez niego przepisy, których szczegóły jeszcze nie do końca są znane, już spotkały się z negatywną reakcją Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, ale Czarnek broni się, że chodzi o „urzeczywistnienie wolności”, a więc nie tyle o „naruszanie”, co po prostu o „poszerzenie” uczelnianej autonomii.
Tyle tylko, że środowisko akademickie jest wyczulone na każdą próbę ingerencji, nawet gdy uzasadniana jest ona w sposób pozytywny. I tu również nowy minister argumentuje rozsądnie, broniąc prawa do konserwatywnych przekonań pracowników uniwersytetów. Sprawa jest rozwojowa, ale poważny sygnał pojawił się też ze strony innego resortu. Siłowego.
Bezdroża prawniczego pozytywizmu
Wejście policji na teren Politechniki Warszawskiej, jakkolwiek nie byłoby argumentowane przez stronę rządową, było uderzeniem w polską (cóż za popularne ostatnio słowo) praworządność. Tu warto zaznaczyć, że obecne przepisy zachowujące uczelnianą autonomię zostały uchwalone już przez obecną władzę w 2018 roku. A tam stoi jak byk, że służby państwowe na terenie tego typu placówek mogą interweniować albo za zgodą rektora, albo w wypadku zagrożenia zdrowia, życia lub klęski żywiołowej. Oczywiście, jesteśmy sobie w stanie chyba wyobrazić taką PiSowską falandyzację, twierdzącą, że Strajk Kobiet ze względu na pandemię koronawirus sam w sobie jest zagrożeniem zdrowia/życia, ale to i tak nie przekonałoby raczej władz Politechniki Warszawskiej, które całą interwencją były oburzone i wydały stosowne oświadczenie.
Krótko mówiąc, nawet jeżeli w przypadku omawianej sytuacji mamy do czynienia z brakiem kompetencji dowódców policji lub nieświadomym wtargnięciem na teren placówki, to brak stosownej reakcji władz centralnych jest tutaj raczej następnym etapem demontażu państwa prawa, który rozpoczął się od samego początku rządów PiS, przy okazji – trącącego już myszką, choć ostatnio znów odgrzanego – sporu o Trybunał Konstytucyjny, kiedy władza sobie po prostu postanowiła nie publikować wyroku. Później były poronione reformy sądownictwa, sprawa Mateusza Piskorskiego, sasinowe wybory, bezprawne obostrzenia covidowe itd. itp. Uderzenie w uniwersytety to następny, całkowicie logiczny, etap tej samej gry o władzę.Wbrew pozorom jednak, choć pewnie powyższe słowa mogą brzmieć podobnie jak kolejne wyświechtane teksty liberalnej koncesjonowanej opozycji, śmiem twierdzić, że bez sensu jest czynienie z „państwa prawa” jakiegoś nienaruszalnego konstruktu, wokół którego należy tworzyć rzeczywistość.
Jasne, to dobrze, gdy wiemy, co nam wolno, a czego nie wolno, ale właściwie w każdym państwie funkcjonuje jakieś prawo. I tak na przykład „zgodnie z prawem” młode Stany Zjednoczone żywiły się niewolniczą siła roboczą czarnoskórych, naziści zamykali przeciwników do obozów, a nie dalej jak kilka lat temu neobanderowcy mogli przy aprobacie „cywilizowanej Europy” mordować mieszkańców Noworosji. Równie ważnym pytaniem o zasadność „państwa prawa” jest więc chyba to, komu i czemu dane prawo służy.
Zawsze może być gorzej
Przemysław Czarnek ma nieco inne pomysły, choć ich brzmienie jest podobne. Mianowicie chce oczyścić szkolnictwo z komunizmu. Co to znaczy? Wszystko! W ostatnich latach, prawica zdołała marksizmem/komunizmem nazwać choćby: ZUS, progresywne podatki, służbę zdrowia, kradzieże, gwałty, zbrodnie wojenne, Dzień Kobiet, SLD, Partię Razem, Zmianę, papieża Franciszka, Aleksandra Kwaśniewskiego, Wisławę Szymborską, nauczycieli, lekarzy rezydentów, pielęgniarki, górników, hutników, rolników, Włocławek, Sosnowiec, Pałac Kultury i Nauki, Polski Związek Piłki Nożnej, homoseksualistów, transseksualistów, uchodźców, imigrantów, Władimira Putina, Baracka Obamę, Andrzeja Leppera, ustrój obowiązujący w Rosji, na Białorusi, w Unii Europejskiej, a i to pewnie jest nie wszystko. Doskonały kij, którym można zamknąć usta każdemu!
I to przede wszystkim dlatego groźne jest to, co robi PiS z państwem i prawem.Ten prymitywny antykomunizm to próba poszerzenia władzy nad polskimi duszami. Z litości zostawmy już odpowiedź na pytanie, kim byłby Przemysław Czarnek, syn pielęgniarki i kierowcy, w czasach sanacji (raczej ani doktorem ani ministrem). Niebezpieczeństwo polega na tym, że PiS łamie kolejne prawa wcale nie po to, żeby zaprowadzić jakiś „lepszy porządek”, ale by wszystkie instytucje państwa zaangażować w misję prania polskich mózgów, zwłaszcza młodych.
Można mieć pretensje do szkolnictwa, sądownictwa i do wielu jeszcze innych obszarów życia społecznego, ale nie można mieć wątpliwości po której stronie należy stanąć, gdy PiSowska neosanacja chce z całej polskiej rzeczywistości ukręcić bicz swojej totalnej władzy.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)