Duda
To oczywiste: druga kadencja Andrzeja Dudy to zła wiadomość dla Polski. Nawet nie dlatego, że Polacy wybrali na głowę państwa polityka niesamodzielnego, pozbawionego osobowości i odwagi cywilnej, i co gorsza, zrobili to po raz drugi: w 2015 roku, zmęczeni komiczną postacią Bronisława Komorowskiego, mogliśmy sobie powiedzieć, że postawimy na młodego prawnika z doświadczeniem w Brukseli. Tym razem wiedziały gały, co brały.
Prawdziwy problem jest taki, iż wybierając Dudę, Polska zrezygnowała z ostatniej na 3 lata szansy na jakiekolwiek zrównoważenie władz, założenie lejców oszalałym rumakom „dobrej zmiany” poganianym przez coraz bardziej tracącego kontakt z rzeczywistością woźnicę z Nowogrodzkiej.
W kraju, gdzie „dobre obyczaje w polityce” stanowią drwiący oksymoron – sposobem na racjonalne rządzenie jest kohabitacja, wybranie prezydenta z obozu przeciwnego do rządu. Problem polega na tym, że ten obóz nie ma nic do zaproponowania.
Z każdym rokiem władzy PiS przekonujemy się coraz dobitniej, że do opozycji jak ulał pasuje powiedzenia marszałka Piłsudskiego: „Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić”.Antypis
To kolejny rok tragicznej nieudolności opozycji. W zasadzie nie powinno nas to zaskakiwać – ale jednak ciągle zaskakuje. Platforma Obywatelska wybrała sobie na przewodniczącego Borysa Budkę – postać zgoła humorystyczną, faceta, który przez dekadę w polityce nie wypowiedział ani jednej oryginalnej myśli, ani jednego zdania, którego nie mógłby wygłosić jego dowolnie wybrany partyjny kolega.
W czasach pandemii, przy kolejnych wtopach rządu – od wielomilionowych zakupów nienadającego się do niczego sprzętu, po kompletne nieprzygotowanie do drugiej fali, którą zapowiadali wszyscy specjaliści – opozycja nie była w stanie w żaden sposób przejąć inicjatywy, zaproponować jakiegokolwiek konstruktywnego rozwiązania, ograniczając się do śmiertelnie nudnego pomstowania na władzę.
Trudno się zatem dziwić, że nawet kiedy notowania PiS spadają – notowania antypisu nie rosną. Kaczyński po prostu nie ma z kim przegrać. Mógłby przegrać z wściekłą ulicą – gdyby znalazł się ktoś, kto byłby w stanie przekuć gniew ulicy na konkretne rozwiązania polityczne. Ale nikogo takiego nie było. Indolencja opozycji wobec Strajku Kobiet to jej największy grzech w 2020 roku.
Aborcja
Przez lata byłam przekonana, że Jarosław Kaczyński, jako stary kawaler z kotem, uważa problem aborcji za niedotyczący go osobiście i nie dopuści do zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Wystarczy wspomnieć rok 2007, kiedy Marek Jurek zrezygnował z funkcji marszałka Sejmu, ponieważ Jarosław Kaczyński nie chciał wpisać ochrony życia od poczęcia do konstytucji. Tym razem jednak szef PiS, rękami mgr Przyłębskiej i jej quasi-trybunału, postanowił zlikwidować wyjątek od ustawy antyaborcyjnej, odpowiedzialny za 90 procent polskich legalnych aborcji – i wyprowadził na ulice tysiące ludzi, przede wszystkim młodych kobiet.
To ostatnie – to akurat jeden z niewielu pozytywów w tym ponurym roku: nawet, jeśli w końcu protesty nie zatrzymają zaostrzenia ustawy (choć wygląda na to, że są w tej mierze bardzo skuteczne) – to będą doświadczeniem formacyjnym dla tysięcy młodych ludzi, którzy zrozumieli, że kościół kat. jest wrogiem ich wolności.
Uczestniczki i uczestnicy Strajku Kobiet nie będą powtarzać konformistycznej drogi swych rodziców: chodzić na religię, brać ślubów kościelnych, czy chrzcić dzieci „z przyzwyczajenia”. Niestety, protesty stały się też doświadczeniem formacyjnym dla pokolenia policjantów, które – zachęcane i nagradzane przez władzę – uczy się brutalności i arogancji. Najmniej, niestety, uczy się na tych protestach lewica, która powinna być ich naturalnym głosem i sprzymierzeńcem.
Lewica
Po tym, jak liderzy lewicowych formacji, wcześniej niepodający sobie ręki, porozumieli się w sprawie wspólnej listy, która zdobyła 12,5 proc. głosów – wydawało się, że na naszej ulicy zaświeci słońce. Po pogodnej jesieni 2019 przyszła jednak długa mroczna zima. Nowa lewica w nowym parlamencie robi błąd za błędem i naprawdę trudno zachować wiarę.
Fatalny wynik Roberta Biedronia w wyborach prezydenckich – gorszy niż Magdaleny Ogórek w 2015 roku – to oczywiście efekt polaryzacji sceny polityczne; ale także słabości lewicowej oferty.Frustruje jej brak inicjatywy i odrębności, wtórność – a przede wszystkim kompletny brak wdzięku. Najlepszy przykład to zachowanie posłów lewicy, którzy postanowili złożyć doniesienia – do komisji etyki i na prokuraturę – po tym, jak Janusz Korwin-Mikke w ramach wyzwania #Hot16Challenge2 wykonał rap własnej kompozycji z frazą „pieprzeni socjaliści mają wisieć zamiast liści”. Oburzanie się na żartobliwy występ faceta, którego nie wolno brać na serio, oskarżanie go o „podżeganie do zabójstwa” i porównywanie się do prezydenta Narutowicza – to dowód na ten brak poczucia humoru, który wyklucza możliwość komunikacji z młodym pokoleniem, które dziś wychodzi na ulicę w proteście przeciwko pisowskiej konserwie. Lewica oficjalnie zapisała się do grona dziadersów.
Ameryka
Gwoli ścisłości: USA zawsze niosą złe wieści. To imperium zła, które szkodzi ludzkości – wojnami, które wywołuje, bezwzględnym egoizmem swoich działań gospodarczych, a także fatalnym wpływem. Neoliberalny kapitalizm, dewastująca dla przyrody i ludzi pracy deregulacja, przekonanie, że „chciwość jest dobra” i nieprawdopodobny rozrost nierówności, prowadzący do sytuacji, w której 8 facetów ma więcej niż uboższa połowa ludzkości – to wszystko zbawienny wpływ „lśniącego miasta na wzgórzu”, jak skromnie nazywał swój kraj aktor obsadzony w roli prezydenta, Ronald Reagan.
Z tego punktu widzenia – im gorzej dla USA, tym lepiej dla świata.A trudno wskazać prezydenta bardziej osłabiającego Amerykę niż Donald Trump. Z drugiej wszakże strony – jego działania, takie jak wycofanie się z Porozumień Paryskich, porozumienia z Iranem czy traktatu INF – mogły mieć dewastujący wpływ na losy całej ziemi. Odejście bachora z narcystycznym kompleksem wielkości ze stanowiska „Przywódcy Wolnego Świata” pozwala nam wszystkim odetchnąć nieco spokojniej.
Jednak Joe Biden – wcielenie waszyngtońskiego establishmentu – nie zmieni agresywnej, samolubnej i destrukcyjnej polityki USA z ostatniego półwiecza. Naprawdę smutna wiadomość jest taka, że była to ostatnia szansa, żeby prezydentem Stanów Zjednoczonych został polityk uczciwy, postępowy i etyczny: Bernie Sanders. Nie wiadomo, czy taka szansa powtórzy się w tym stuleciu, ale nie byłabym optymistką.
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)