Rozmawiałam z szefem jednego z warszawskich szpitali, który długo i barwnie opowiadał historię znikających szczepionek, które z zasady nigdy nie przychodzą w zapowiedzianym terminie i ilości, co w dość oczywisty sposób dezorganizuje planowanie.
Szczepionka niespodzianka
Problem „kogo zaszczepić” rzeczywiście się pojawia: ministerstwo zdrowia nagle zwala placówkom medycznym na głowę wielką ilość dawek, które trzeba zużyć w ekspresowym tempie – i zapewne przewidując bajzel, który samo zorganizuje, zezwoliło na szczepienie członków rodzin pracowników i pacjentów szpitali „wykorzystując dawki, które mogłyby się zmarnować, bo wcześniej zgłoszone osoby nie mogły się stawić w świąteczno-noworocznym terminie”.
Ale to doprawdy nie znaczy, że dyrektorzy szpitali muszą zapraszać znanych aktorów i się z nimi fotografować.
Jak można było nie przewidzieć tej reakcji społecznej – to zaprawdę pozostaje poza zasięgiem mojej wyobraźni.
Zwłaszcza, jak jest się byłym premierem i politykiem z kilkudziesięcioletnim stażem.
Leszek jako latarnia
Leszek Miller z dumą opublikował na swoim koncie na Twitterze zdjęcie zaświadczenia o odbytym 30 grudnia szczepieniu, opatrując je komentarzem: „To najlepszy sposób, aby rozstrzygnąć wątpliwość: »szczepić się czy nie szczepić«”. Mam nieuleczalną słabość do Leszka Millera, ale doprawdy, nawet ja nie uważam jego przykładu za rozstrzygający w ważkich decyzjach życiowych. Politycy generalnie nie cieszą się w Polsce szczególnym autorytetem – i nie jest tak, że w ślad za nimi kroczy wierny lud, powtarzając ich ruchy w przekonaniu iż ci mądrzy, doświadczeni i szlachetni ludzie nie mogą błądzić. Osobiście podejrzewam nawet, że dla wielu antyszczepionkowców pełen przekonania o własnej ważności wpis Millera mógł stać się źródłem utwardzenia postawy.Inni – ta rozsądna większość, która planuje się zaszczepić i czeka z niecierpliwością na swoją kolej – zadają rozsądne pytanie: dlaczego Miller czekać nie musiał?
W odpowiedzi były premier dwukrotnie udostępnił na Twitterze link do listu p.o. prezesa NFZ, który zawierał ów nieszczęsny cytat o „dawkach, które mogłyby się zmarnować” – tak, jakby uważał, że to w jakikolwiek sposób tłumaczy nieprawdopodobną polityczną głupotę, którą była decyzja o tym, żeby wepchnąć się poza kolejką i jeszcze się tym pochwalić.
Okładanie ruskiem
Na koniec, wyraźnie zirytowany nieprzychylnymi komentarzami ludu, który nie docenił jego poświęcenia, były lewicowy premier dorzucił złośliwie: „Sądząc po reakcjach wielu jest bardzo zawiedzionych, że zaszczepiłem się szczepionką Pfizera a nie rosyjskim »Sputnikiem«”.
Co tak dokładnie Pan Premier miał na myśli – zaiste trudno zgadnąć. Czy chciał przez to powiedzieć, że atakują go rosyjskie trolle, które jednocześnie tak go uwielbiają, że marzyli o tym, żeby swoją własną osobą zareklamował rosyjską szczepionkę? Czy też po prostu, podobnie jak większość zaczadzonych rusofobią polskich polityków, Leszek Miller uważa słowo „rosyjski” za uniwersalną maczugę, którą można przyłożyć oponentowi tak, że nie wstanie, niezależnie od tego, czy wypowiedź ma jakikolwiek sens?
A może po prostu biedak tego nie przemyślał?
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)