Okazuje się, iż po ponad ćwierćwieczu suwerennego bytu, pomimo członkostwa w NATO i UE (swoją drogą, warto zadać pytanie ile w danym kontekście to członkostwo jest warte, ale to najświętsze tabu i temat na narodową awanturę), polska elita polityczna nadal, mówiąc słowami klasyka, potrafi odczuwać wobec wschodniego sąsiada jedynie naprzemienny strach i pogardę.

Słuchając podobnych wypowiedzi warto zadać pytanie skąd bierze się w przedstawicielach polskiej elity konieczność ciągłego i dramatycznego przedstawiania Rosji w kategoriach zagrożenia dla polskiej suwerenności i bezpieczeństwa. Bo wbrew pozorom, nie jest to przejaw absurdalnie nie przystającej do rzeczywistości paranoi, ale odbicie bardzo konkretnych materialnych i ideologicznych interesów.
Po pierwsze, wypowiedzi o konieczności obrony ojczyzny przed Rosją wpisują się w kontekst toczącej się obecnie w Polsce kampanii wyborczej, której stawką jest przejęcie (lub utrzymanie) władzy nad czterdziestomilionowym narodem z jego nie najmniejszymi przecież zasobami, strukturami państwowymi, budżetem, spółkami skarbu państwa i innymi kawałami czerwonego sukna, które politycy wyrywają sobie pod szczytnymi hasłami dbałości o dobro ojczyznyA ponieważ dwaj główni pretendenci do rządzenia Polską po kolei dowiedli swojej skrajnej niekompetencji, nieskuteczności, braku woli zmian i stawiania interesów partyjnych wyżej narodowych, musza znaleźć temat, który pozwoli im w najlepszym wypadku wygrać wybory a co najmniej utrzymać się na scenie politycznej. W tej sytuacji, obserwowaną od wiosny ofensywę sił pozaparlamentarnych może zatrzymać jedynie dyskurs o konieczności obrony ojczyzny przed gotującym się do ataku wrogiem zewnętrznym: bo może PiS i PO nie za bardzo sprawdziły się w rządzeniu państwem, ale przecież w obliczu zagrożenia tylko ludzie z jako-takim doświadczeniem mogą stać u steru władzy.

Po drugie, straszenie Rosją jest wyrazem tęsknoty naszej elity politycznej za możliwością przeniesienia się z prowincjonalnej piaskownicy polityki międzynarodowej za poważne stoły negocjacyjne i na prestiżowe salony i wzięcia udziału w wielkiej polityce.
Ponieważ współczesna Polska nie posiada obiektywnych danych do bycia aktywnym graczem międzynarodowej gry, nasi politycy stwierdzili najwyraźniej, iż nie pozostaje nic innego, jak wejście do niej w charakterze najważniejszej ofiary.

Eliminacja konkurencji i przejęcie niemal całkowitej kontroli nad Ukrainą były możliwe wyłącznie w oparciu o Zachód, który usankcjonował dokonany przez obecną ekipę zamach stanu i żyruje ich rządy dzięki umiejętnemu stosowaniu przez Kijów retoryki o „rosyjskim zagrożeniu". Bo kim byli by dzisiejszy prezydent i premier Ukrainy, gdyby nie odmieniana przez wszystkie przypadki „rosyjska agresja", „okupacja", „obrona niepodległości" i „toczona za cenę ukraińskiej krwi walka o Europę"?

Po trzecie wreszcie, ciągłe aktywowanie w Polakach przekonania o istnieniu wielkiej i strasznej Rosji, której przywódcy każdego dnia, zaraz po przebudzeniu myślą tylko o tym, aby zorganizować drugą Jałtę i wywieźć wszystkich Polaków na Kołymę jest niezwykle skutecznym środkiem narodowej psychoterapii. W tak skonstruowanym świecie bowiem, upadki, porażki i stracone szanse nie są w pełni racjonalnym i oczywistym rezultatem naszej własnej głupoty, lenistwa i strategicznej krótkowzroczności (oraz złodziejstwa i partyjniactwa naszych przywódców), ale niezależnym od naszej woli i działań czynnikiem zewnętrznym, który mimo naszych najlepszych chęci nie poddaje się modyfikacji. Jeżeli skutecznie wmówić sobie innym, iż całe zło pochodzi z Moskwy, to można dopuszczać się właściwie dowolnych łajdactw, zrzucając odpowiedzialność na działające niezależnie od nas „ciemne siły". Ludzka psychika zbudowana jest bowiem w ten sposób, iż tak, jak wiele osób o swoje osobiste porażki życiowe i zawodowe obwinia działające z ukrycia grupy spiskujących złoczyńców (do wyboru: Żydów, masonów, gejów, księży), tak i politycy lubią rozkładać ręce mówiąc, iż chcieli dla ojczyzny jak najlepiej, ale wyszło jak zwykle, bo „wiecie kto, wiecie skąd, wiecie co, wiecie jak".
Henry Kissinger powiedział kiedyś, iż strach przed przeciwnikiem jest funkcją realizowanych przez państwo interesów narodowych. We współczesnej Polsce jest dokładnie odwrotnie: to interesy narodowe formułowane są na podstawie sztucznie wzbudzanego strachu przed rzekomym wrogiem, którego krwiożerczych intencji, dziwnym trafem od 25 lat nie udało się poprzeć ani jednym dowodem. Strach przed Rosją nie jest bowiem reakcją obronną na rzeczywiście istniejące zagrożenie, ale socjotechnicznym instrumentem manipulacji Polakami. Im prędzej pozbędziemy się tego uczucia, tym szybciej przestaniemy być postrzegani jako paranoik Europy i zbudujemy normalną politykę zagraniczną i konstruktywne relacje z sąsiadami. Także z Rosją, która wyciąga do Polski rękę do zgody. Zdrętwiałą od czekania, ale mocną i pewną.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)