— Przesunięcie pani premier do zadań związanych z mniej frontalnym ostrzałem (…) to było pociągniecie celne — powiedział Zybertowicz. — Nie wykluczam, że ten ruch został wykonany w najlepszym momencie. Że potrzebna była świeża krew, zanim pojawi się zmęczenie pani premier, poddanej przecież niebywałym obciążeniom. Jeżeli dobra zmiana będzie zdolna do trwałego rządzenia Polską, to nie wykluczam, że pani premier będzie mogła ponownie stanąć na czele rządu w kolejnym cyklu rozwojowym.
Według Zybertowicza to scenariusz wielce prawdopodobny. Czy rzeczywiście ma szansę się spełnić? Moim zdaniem raczej nie.
Prezydencki doradca ostatnio prezentuje w mediach coraz śmielsze koncepcje, świadczące o tym, że albo czyta dużo political fiction, albo chce swoimi wypowiedziami zapunktować u niektórych polityków PiS. Ostatnio zaprezentował koncepcję „MaBeNy", z której śmiali się publicyści. „MaBeNa" czyli „Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego" miała być rządowym systemem informacyjnym, informującym o sukcesach rządu PiS i dobrej zmiany w Polsce i za granicą. Co bardziej złośliwi dziennikarze wyciągnęli prof. Zybertowiczowi, że jego koncepcja jest żywcem przeniesiona z „Roku 1984" George'a Orwella. Teraz profesor uraczył nas piękną opowieścią o tym, że Beata Szydło może jeszcze wrócić do władzy. Tylko że Beata Szydło nie jest drugim Donaldem Tuskiem. Jej wysokie notowania w sondażach nie uchroniły jej przed odwołaniem. Przede wszystkim dlatego, że nad Polską zawisła groźba sankcji z racji uruchomienia przeciwko Polsce art. 7 przez Komisję Europejską. A Szydło ma w Unii bardzo słabe notowania po tym, jak na forum PE broniła niedemokratycznych reform sądownictwa i Trybunału Konstytucyjnego. Z pewnością na jej korzyść nie zadziałał też brak poparcia dla Donalda Tuska na stanowisku szefa Rady Europejskiej na kolejną kadencję. Mecz przegrany 27 do 1 był również przegranym meczem premier, która wówczas jawnie opowiadała się za Jackiem Saryuszem-Wolskim. „To nie Eurowizja, że nie wolno głosować na Polaka. Pani premier coś się pomyliło" — śmiały się z niej wówczas zachodnie media. Szydło w partii silnej pozycji nie miała nigdy. Pamiętamy przełom października i listopada 2015, kiedy dopiero formował się nowo wybrany rząd PiS. W pewnym momencie Jarosław Kaczyński „strzelił focha" i przez chwilę premierowanie Szydło wisiało na włosku. Była taka chwila grozy. Wprawdzie później Szydło zdobyła upragnioną teczkę, ale przedtem trzeba było ją nieco „przeczołgać". Wtedy, podobnie jak w przypadku Mateusza Morawieckiego, skład rządu wybrano na Nowogrodzkiej. Wybrał go prezes razem ze swoją świtą z frakcji „Zakonu Porozumienia Centrum" (to Mariusz Błaszczak, Joachim Brudziński, Jarosław Zieliński, Adam Lipiński). Szydło została skarcona za próbę dyskusji z wyborami, których za nią dokonano. Dano jej wyraźnie do zrozumienia, że jest tylko pionkiem.Dziś prezes jeszcze bardziej wzmocnił te frakcję, rozdając swoim najbliższym współpracownikom kluczowe resorty. To oni realnie rządzą. Robotą Mateusza Morawieckiego ma być nadrabianie tych braków (głównie wizerunkowych), które miała Szydło — czyli ocieplanie stosunków z Brukselą.
Szydło sprawdza się dobrze „na tyłach" aparatu partyjnego i moim zdaniem tam właśnie zostanie. Kto po Morawieckim? Raczej już tylko Prezes.
Poglądy autorki mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)