Tablica ze zdjęciami nawiązuje do projektu z końca lat 50. pod tytułem „Ambasadorzy jazzu”. Tradycyjnie przypisuje się mu znaczącą rolę w walce kulturowej z ZSRR i „rozłożeniu” radzieckich obywateli. Wtedy jeszcze nie wymyślono pojęcia „miękkiej siły”, dlatego sedno projektu opisano jako „broń ideologiczną” przeciwko komunizmowi, a nawet jako „tajną broń akustyczną” dla krajów bloku radzieckiego.
O tym, dlaczego Departament Stanu USA ciepło wspomina bojowników ideologicznego frontu przeciwko ZSRR właśnie teraz, rozważa felietonistka Sputnika Olga Bugrowa.Czy naprawdę nastała nostalgia za tymi czasami, gdy wśród „broni” w zimnej wojnie rozpatrywano nie tylko „brudne”, ale także „czyste” narzędzia? A może zadziałała rutyna? Własne fejki w związku z ingerencją i groźbami ze strony Rosji już mało kogo zaskakują, a tymczasem wciąż trzeba zachować ton w antyrosyjskiej konfrontacji.
O „chwalebnych dniach” USA przypominają sobie w ten sam sposób co najmniej drugi raz. Wystawa o roli „zagranicznej polityki” amerykańskiego jazzu w 2009 roku została zademonstrowana w nowojorskim Lincoln Center. Teraz jest ona szczególnie istotna, ponieważ dokładnie 60 lat temu w jednym z krajów „radzieckiego wpływu” — socjalistycznej Polsce — pojawił się pierwszy „ambasador jazzu”: pianista Dave Brubeck. Do ZSRR „ambasadora” można było wysłać dopiero w 1962 roku. Był nim klarnecista Barney Goodman. Obaj są legendarnymi muzykami, mówi Olga Bugrowa.
„Ambasadorowie jazzu” jako projekt z pieniędzy Departamentu Stanu był odpowiedzią na radziecką propagandę, o czym też otwarcie mówiono. Ale jeśli już zdecydowano odpowiedzieć „wielką mocą sztuki”, to logiczne jest założenie, że za najbardziej efektywną, a więc najbardziej niebezpieczną propagandą ZSRR uznano również sztukę. Ale którą? Balet, oczywiście! Tylko radziecki balet mógł naprawdę silnie przestraszyć USA, tylko on mógł być postrzegany za szczególnie szkodliwego propagatora radzieckich idei i uczuć, dlatego tylko on był w stanie rozkochać w sobie od pierwszego wejrzenia wszystkich i wszędzie — jest przekonana Olga Bugrowa. Nawet z terminami wszystko się zgadza, kontynuuje dziennikarka. Wielkie pierwsze powojenne występy gościnne baletu Teatru Bolszoj w Londynie odbyły się dwa lata przed startem „Ambasadorów jazzu” w Polsce, czyli w 1956 roku. To wtedy Ułanowa tańczyła w „Romeo i Julii” Prokofiewa, a Brytyjczycy nosili sztandary z jej wizerunkiem. Pierwsza trasa Bolszoj ogłuszyła cały świat, a świat domagał się powtórki, czekał na rosyjski balet, zwłaszcza, gdy do Teatru dołączył balet Teatru Leningradzkiego Kirowa.Co ciekawe, taki stan rzeczy utrzymuje się po dziś dzień. A jak rozwijał się „antyradziecki” projekt jazzowy Departamentu Stanu USA? Przetrwał do 1979 roku, potem został zamknięty, ale tak naprawdę jazzowy boom w ZSRR, niech i częściowo podziemny, ustał znacznie wcześniej — można powiedzieć w momencie, gdy pojawiły się pierwsze płyty „Beatlesów”. Masowość „rockowej” publiczności, również początkowo podziemnej, jest nieporównywalna z masowością jazzu, nawet w najlepszych czasach dla jazzu. A rosyjski balet — taki elitarny, tak niedemokratyczny, jak sztuka jazzowa — nadal jest w czołówce światowej uwagi, podsumowała Olga Bugrowa.
Klikając przycisk "Post", jasno wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie danych na swoim koncie w Facebooku w celu komentowania wiadomości na naszej stronie internetowej za pomocą tego konta. Szczegółowy opis procesu przetwarzania danych można znaleźć w Polityce prywatności.
Zgodę można wycofać, usuwając wszystkie pozostawione komentarze.
Wszystkie komentarze
Pokaż nowe komentarze (0)
w odpowiedzi na (Pokaż komentarzUkryj komentarz)